- Czy wiesz, dlaczego tutaj jesteś?
- Bo chce pan sobie… to znaczy chcesz sobie… ten
tego… - paplała, przypominając sobie lekcje „cioci z Włoszczowy” o tym, że trzeba
być miłą, sympatyczną i bezpośrednią, bo klient nie może czuć się
skrępowany formą „prze pana”. A jak się poczuje swobodnie to może dorzuci jakiś napiwek, bonusik…
skrępowany formą „prze pana”. A jak się poczuje swobodnie to może dorzuci jakiś napiwek, bonusik…
Uświadomiła sobie jednak, że i tak wszystko
powiedziała źle i zaraz usiłowała to naprawić zalotnym głosem:
- Jestem tu po to, żeby ci było miło… misiu… - zapamiętała
również lekcję o zwrotach dopuszczanych, polecanych i absolutnie zabronionych.
Na przykład słowo „kochanie” jest absolutnie zabronione, bo z całą pewnością
źle im się kojarzy: z uczuciem, zobowiązaniem, żoną, rodziną, kajdanami…
Wygięła się tak, jak wielokrotnie ćwiczyła przed
lustrem, formując tyłek w kaczy kuper, dzięki czemu brzuch zdawał się wystawać
z przodu nieco mniej niż zwykle.
- Jak myślisz, dlaczego wybrałem akurat ciebie?
Krystyna wzruszyła ramionami. Z natury nie była zbyt
bystra, nie miała ochoty na zagadki.
- Bo jestem najtańsza ze wszystkich – odparła
zgodnie z prawdą.
Klient nieco się zmieszał i bardzo zdziwił.
- Tak? Naprawdę? No to bardzo źle! – wykrzyknął. –
Dlaczego te chude kościotrupy o figurze chłopca, biorą za godzinę więcej niż
ty? Przecież ty możesz mi dać znacznie więcej niż one! Bo masz to, czego one
nie mają! W ogóle masz więcej wszystkiego! Co one mogą mi dać, skoro same nic
nie mają?! Ani pupy, ani piersi, ani bioder… Ty jesteś lepsza od nich
wszystkich! I lepsza i większa! Powinnaś brać trzy razy tyle, co każda z nich,
bo jest cię trzy razy więcej!
Krystyna najpierw spojrzała badawczo, bo pomyślała,
że jak nic facet stroi sobie z niej okrutne żarty. Ale nie! Wyglądało na to, że
mówił całkowicie poważnie.
- Właściwie, to dziwię się, że mnie tam jeszcze
trzymają… - przyznała samokrytycznie. – Nic nie zarabiam, a zajmuję miejsce w
pokoju, na łóżku dymanym… w dodatku wyjadam im wszystko z lodówki… nie mogę się
powstrzymać, muszę jeść, a przecież sama nie mam pieniędzy…
Chlipała nie patrząc na mężczyznę. Była przekonana,
że po tym żałosnym „występie” przegoni ją na cztery wiatry.
- Mogliby na moje miejsce wziąć trzy szczuplejsze… -
dodała jeszcze.
Podniosła oczy gotowa odwrócić się na pięcie i
wyjść. O dziwo, słuchał jej z zaciekawieniem.
- A jednak z jakiegoś powodu wciąż cię tutaj
trzymają – powiedział chwytając jej dłoń i zatrzymując w miejscu. – Nie możesz
być dla siebie aż tak krytyczna…
- Eeee, ja to myślę, że tylko dlatego mnie jeszcze
trzymają, że beze mnie nie udawałoby im się tak dobre drożdżowe… i zacier… -
westchnęła. – A święta idą, trzeba pędzić samogon, piec baby drożdżowe… po świętach
to już na pewno mnie przegonią.
- No widzisz! Masz jednak jakieś ukryte talenty! –
wykrzyknął triumfalnie.
- To nie talenty! To grzybica! Drożdżyca konkretnie!
Candida glabrata! – sprostowała, wybuchając płaczem i kryjąc twarz w dłoniach.
– Wystarczy, że zbliżę się na metr do ciasta drożdżowego, a rośnie tak, że
trzeba łapać żeby się nie wylało z miski. A zacier nawet bez cukru, tylko kilo
albo dwa starczy, a mało nie rozsadza gąsiorków z winem… Samogon tak samo…
- To… bardzo dobrze – przyznał zaskoczony. – Ale
leczysz się jakoś?
- Taaaak – przyznała przeciągle. – Nystatynę łykam, cztery
razy dziennie, po dwie… ale ona nie wchłania się z krwi. Zalega w przewodzie
pokarmowym, a potem wychodzi na zewnątrz… z kałem…
- Acha…
- We krwi nie ma ani śladu nystatyny, zatem grzybica
wciąż rośnie sobie beztrosko na skórze w coraz rozleglejszych, czerwonych
wykwitach. Ale za to teraz mój kał ma właściwości grzybobójcze. Gdybym się nie
brzydziła, smarowałabym się własną kupą zamiast maści… - mówiła, obserwując wciąż
kątem oka mężczyznę, który patrzył na nią z coraz większym podziwem. – Ciocia z
Włoszczowy… znaczy się, nasza „madame”, czasami używa go do dezynfekcji…
przynajmniej wiadomo, że wszystkie grzyby wytruje z wanny i brodzika, nawet ze
szczelin w silikonowych fugach… A ja postanowiłam niedawno, że będę zanosić kał
do apteki, żeby syntetyzowali z niego czystą nystatynę. Dzięki temu mam u nich
zniżkę…
Hodowla Aspergillus flavus na ścianie (Kraków, ul. Łuczników 19) |
Wstydliwie spuścił głowę i wskazał dłonią zacienioną
połać ściany, w rogu, nad kanapą, porośniętą obficie wykwitami kropidlaka
żółtego.
– Ale co tam ja, marny ze mnie i niepoważny hodowca…
Co innego ty! Potężna, wspaniała, całym ciałem oddana swojej hodowli! Jak ci w
ogóle na imię?!
- Krystyna – odparła rzeczowo.
- Edward! – ucałował ją w dłoń wypowiadając swe imię,
po czym przyklęknął na jedno kolano i zapytał: - Krystyno, czy zechciałabyś
zostać moją żoną…?
Krystyna zachwiała się i prawie zasłabła. Trzymała
się jednak ze wszystkich sił na nogach, gdyż obawiała się, że upadając mogłaby
przydusić na śmierć swego niedoszłego kochanka, o mało co narzeczonego. Oczy zaszły
jej łzami, więc nie widziała, że jego twarz wyrażała absolutne uwielbienie i
obietnicę całkowitego oddania:
- Zgódź się, Krystyno najdroższa, błagam cię! Ja
wiem, że to może ci się wydawać zbyt pochopnym, jednak uwierz mi, że nie mogę i
nie potrafię inaczej. Oddam ci wszystko, co mam! Dziś jeszcze przepiszę dom,
samochód i cały majątek na ciebie i twoje grzyby, byleś była ze mną, ma duszko!
Zrobię wszystko, wszystko, czego pragniesz, byleś się zgodziła! Tylko powiedz
„tak”! – przekonywał. – Gdybym cię teraz wypuścił z rąk, pozwolił ci odejść,
być może już nigdy bym cię nie spotkał, być może porwałby mi ciebie ktoś inny,
jesteś wszak ideałem: nie tylko piękna, kobiecości pełna niczym księżyc w
pełni, lecz również zawierasz w sobie ta obfitą hodowlę żywych, nieustannie
mutujących kolonii mojego ulubionego grzyba! Candida glabrata! Czego chcieć
więcej!? Wiele widziałem w życiu pięknych dziewcząt, nawet tak pięknych jak ty,
ale żadna nie miała tak bogatego życia wewnętrznego!
Krystyna patrzyła to na niego, to na wyciąg z
rachunku bankowego, którym wymachiwał jej przed nosem i widziała, że jego zapał
jest szczery, a deklaracje mają pokrycie bankowe i hipoteczne.
Oczy znów zaszły jej łzami szczerego wzruszenia. Po
raz pierwszy w życiu ktoś pokochał ją taką, jaka jest naprawdę szczerze i
bezinteresownie, nie za urodę a za wnętrze…
(HAPPY) END
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz