Opowieści o Ludziach Martwych

LILIANNA 

utwór dedykowany jako prezent urodzinowy
dla jedynej i niepowtarzalnej “Dremordy”!
a
a
Zdjęcie 1 (2014-02-13 00-16)
Czytanie opowiadania w “Zielonym Kontrabasie” 9. 02. 2014.
Lilianna nie była przesadnie wierząca, niektórzy zresztą sugerowali, że sama targnęła się na swoje życie, ale ponieważ nie było powodów żeby to udowadniać, ksiądz nie zadawał zbędnych pytań inkasując należność za pochówek.
Płatki białych chryzantem z bukietu niesionego przez Pawła usypywały cienką ścieżkę na błotnistej alejce. Może lepiej byłoby kupić sztuczne? Starczyłyby na dłużej. Ech, teraz to już i tak bez znaczenia.
Czy było mu żal? Pewnie tak. Przyszło mu nawet do głowy, że może przesadził nieustannie podejrzewając ją o zdradę, przez szesnaście godzin na dobę, z przerwami na posiłki. Ale skąd mógł wiedzieć, że będzie tak wrażliwa? Że będzie robić fochy, a potem tak bezczelnie umrze. Przecież zerwanie zaręczyn to nie powód, żeby z dnia na dzień uschnąć z rozpaczy? I co to niby miało oznaczać? Że była niewinna? Że go naprawdę kochała i była wierna?
Przecież miała wszystko: elegancko urządzony dom, modne ciuchy, biżuterię, nawet kwiaty i prezenty, gdy zaszła okazja. Żyła jak księżniczka, czego jeszcze mogła chcieć?
Rozmyślania przerwał głuchy odgłos ziemi, sypanej na wieko trumny. No to koniec – pomyślał, rzucając osypujący się bukiet. Lepiej żeby zgniło w ziemi niż straszyło innych żałobników. Koniec tematu.

Kilka godzin później

Fryderyk nie był przesądny, nie obawiał się iść wieczorem przez Ogrodową, gdzie sąsiadowało ze sobą kilka cmentarzy. Nie bał się zmarłych. Bał się tylko żywych. I słusznie.
- Stać! – usłyszał nagle z bramy cmentarnej.
Zdziwił się trochę. Nie raz czytał, że jakiś cudotwórca wskrzeszał zmarłych każąc im wstać, ale żeby odwrotnie? Żeby jakiś nieboszczyk, do niego –bądź co bądź, żywego, krzyczał: „stać”?
Okazało się, że było znacznie gorzej niż się zdawało. Napastnikiem okazał się nie jeden zmurszały nieboszczyk, a trzech całkiem zdrowych, rosłych chłopa.
- Stań, weź te łopate i kop! – nakazał mu głos z góry.
Każdy z napastników był od niego co najmniej o głowę wyższy. A z siłą wyższą się nie dyskutuje.
Grób był świeży, ledwie co usypany, pod stertą wieńców, ziemia nie zdążyła stwardnieć, a lastryko jeszcze nie położone.
Solidnie się spocił, ale gdy dokopał się do świeżej trumny, wydawało się, że to już koniec. Albo zostanie uwolniony albo zabity. Tak czy inaczej, koniec kopania.
Ale nie.
- Otwieraj trumnę! – krzyknęła znowu siła wyższa.
- Ale… jak? – wybełkotał Fryderyk załamując bezradnie ręce i zamiast odpowiedzi do jednej z nich włożono mu całkiem poręczny łom.
To była pierwsza trumna, jaką otwierał w życiu. I pierwszy nieboszczyk widziany na własne oczy. W dodatku był to nieboszczyk płci żeńskiej, owszem całkiem ponętnej powierzchowności, ale jednak zimny trup. Biała suknia, świadczyła, że kobieta planowała za życia rychłe zamążpójście. W średniowieczu takie jak ona stawały się po śmierci Południcami, ale obecnie, przez tę nowoczesność, glutaminian sodu i dziurę ozonową, wszystko uległo wynaturzeniu.
- Co się lampisz?! Pierścionki jej zdejmaj! I kolczyki, łańcuszki… wszystko! – rozkazała siła wyższa w trójcy jednogłośna.
Fryderyk poczuł na plecach zimny dreszcz, ale zaraz poczuł też rozgrzewający grad ciosów pałami i polecenie zostało powtórzone skandowanym unisono:
- Pier-ścion-ki-zdej-maj! I-no-roz!!!
Mrużąc oczy z przerażenia i obrzydzenia Fryderyk zaczął wykonywać polecenie. Zdaje się, że do tego stopnia skostniał ze strachu, iż nawet lodowata ręka trupa z ciężkim, złotym pierścieniem wydawała mu się ciepła.
- Jeszcze naszyjnik złoty! – szturchnął go pod żebro jeden z bandziorów.
Fryderyk poczuł ścisk w gardle. Przecież żeby odpiąć naszyjnik musiał dotknąć zwłok, podnieść je nawet, żeby dostać się do zapięcia, z tyłu. A co tam? Nadobna nieboszczka przecież krzywdy mu nie zrobi, a ci trzej, choć na księgowych nie wyglądają, kości rachować potrafią pierwszorzędnie. Kobitka nie była ciężka, więc ustawienie jej do pozycji siedzącej nie było trudne. Odgarnął włosy i zdrętwiałymi palcami poszukał zapięcia na karku. Nagle poczuł uścisk ramion. Podniósł wzrok. Patrzyły na niego czarne, rozjarzone oczy trupa. Nagły strzał, jakby uderzenie w piersi, odebrał mu oddech. Ale przecież ci obwiesie nie mieli broni palnej, tylko kije i łomy… – myślał upadając. Twarz Fryderyka pobladła, włosy zbielały i momentalnie legł martwy obok nagle przebudzonej nieboszczki. Ta, nieco zdziwiona własnym zmartwychwstaniem, rozejrzała się dokładnie, ale jedyne, co zobaczyła wokół rozkopanego grobu to narzędzia porzucone przez uciekających obwiesi. Spojrzała znów na Fryderyka. Nie ruszał się i nie oddychał. Niewiele myśląc, ułożyła go starannie we własnej trumnie. Zakryła wieko i zasypała. Trup powinien przecież leżeć w grobie, takie są zasady. Ona też trafiła do grobu, kiedy umarła, a skoro ją odkopano, musiała ożyć.

*.*.*

- Ty głupi debilu! Ty głąbie kapuściany! Tyś się zwykłej baby przestraszył, a tam złoto zostało! – rugał jeden bandzior drugiego, a drugi zwalał winę na trzeciego.
- Ale to Stasiek krzyczał: wampir! Wampir! Uciekajmy! A ja już tak mam, że jak ktoś krzyczy: uciekaj! To uciekam… Na co miałem czekać?
- No to teraz pójdziecie przodem i pozbieracie wszystkie te błyskotki!
- A jak zabrała ze sobą? – rzekł drugi, na co trzeci machnął ręką:
- A na co wampirowi klejnoty?!
- To ona naprawdę jest wampirem?! Jezuuu!! – przeżegnał się po trzykroć drugi, na co trzeci huknął:
- No przecież to ty krzyczałeś, że to wampir!
- Krzyczałem, ale nie mówiłem, że to na pewno.
- Zamknąć ryje i wypierdalać po pierścionki! – wrzasnął pierwszy i to był koniec dyskusji.

*.*.*

- Ty, zakopane… – odezwał się nad grobem ten stojący najbliżej.
- Jakie, kurwa, Zakopane, w Łodzi jesteśmy – krzyknął drugi, który zdążył już łyknąć na odwagę.
- W jakiej kurwa łodzi, jak sucho jest! – krzyknął trzeci, który najwyraźniej wypił najwięcej. – Suszy mnie jak cholera, a wody pitnej ani-ani…
Miękka ziemia nie stawiała jednak oporu i trzej obwiesie wspólnymi siłami zdołali znów dokopać się do drewnianej skrzynki.
- A jak ona tam jest, w środku? – zapytał jeden.
- No co ty, sama by się zakopała? – poskrobał się po głowie drugi.
- A ty we-wogle to pewny jesteś, że myśmy ją odkopali? – wybełkotał zataczając się trzeci.
- Pewny to ja jestem, żeśmy jej nie odkopali, bo tamten frajer nam ją odkopał. Bo po co się męczyć samemu…?
- No tak… – westchnął znów pierwszy – Odkopał to i zakopał. Porządny chłop. Nie zostawia po sobie bałaganu…
By nie wypaść na tych gorszych, obwiesie wpierw postanowili zapukać, a dopiero później988452_261835013970285_334271724_n rozdupczyć wieko metodą klasyczną. Pomysł okazał się zbawienny, bowiem wieko uchyliło się samo, a ze środka wyszedł bladolicy młodzieniec o niezwykle białych włosach, w którym trzej stojący nad grobem rozpoznali Fryderyka, czyli frajera, który uprzednio rozkopał dla nich grób.
- O-żesz-go-w-kurwę-jebane! Sam się wzioł i zakopał! – wrzasnął pierwszy i chwycił za szyję butelczynę, wystającą z kieszeni trzeciego.
Tymczasem Fryderyk, wykorzystując chwilową niedyspozycję trójcy, zgrabnie i po kolei popodcinał ich szpadlem tak, że wkrótce wszyscy zwalili się do dziury w ziemi. Jakoś się wygrzebał spod wijącej się, jeszcze ciepłej stery ciał, choć dwóch z nich musiał dodatkowo przekonywać szpadlem, iż są nieprzytomni, po czym, już po trupach, wydostał się z wykopu. Zaczął lać deszcz, więc w obawie by solidna, mahoniowa trumna nie przemokła, zasypał porządnie dół ciężką, mokrą ziemią, po czym udał w nieznanym kierunku.

*.*.*

Świt był jeszcze odległy, gdy Lilianna zatoczywszy kilka kręgów wokół cmentarza, wróciła do miejsca, gdzie po raz ostatni widziała Fryderyka. Wciąż nie mogła zrozumieć, co się stało. Dlaczego ten człowiek ją odkopał? Skąd wiedział, że akurat w tym momencie się ocknie? A może to wcale nie był człowiek? Jego włosy tak nagle zbielały, gdy tylko otworzyła oczy… Może to był… Nie… to przecież niemożliwe! Czyżby zakopała anioła, który przyszedł ją ocalić? To straszne! Musi tam wrócić, odkopać, odkopać…

*.*.*

Nasiąknięta wodą ziemia była ciężka i Lilianna z trudem dokopała się do trumny. Nie rozumiała tylko, dlaczego po obu stronach skrzyni leżało dwóch wielkich facetów o zarośniętych, przerażających twarzach. Nie zważając na nic otwarła wieko, gdyż w środku spodziewała się zastać swego wybawcę. Ale cóż to? W trumnie, na jedwabnych poduszkach leżał trzeci drab, równie obmierzły jak pozostali. Nie! To straszne! – rozpaczała w duszy Lilianna. Przecież ja zabiłam anioła! Zasypałam ziemią i sprawiłam, że dobry i czysty anioł zamienił się w trzech czarnych drabów z piekła rodem. Co teraz będzie?! – rozpaczała, czując już w piersiach zimny uścisk żelaznej obręczy, a w gardle, ach, brak powietrza, brak powietrza! Tak dobrze znany śmiertelny paraliż ponownie wpędził Liliannę do grobu. Nie bacząc na wodę i błoto, które plamiły jej białą suknię, nie bacząc nawet na spoczywających w mogile ciemnej trzech drabów. Tym razem zdaje się, że umarła na amen.

*.*.*

Fryderyk nie od razu zrozumiał, co się stało. Wszystko wydarzyło się tak szybko. Najpierw wykopał z grobu kobietę, która ożyła i sobie poszła, potem zakopano go w grobie, chwilę potem ci sami obwiesie go odkopali i to on ich zakopał. A co z kobietą? Ona była jednak taka piękna, choć martwa… Czy była wampirem czy aniołem? Powinien się jej obawiać czy raczej pomóc. A może to on zmarł i się powampirzył. Przecież też był w grobie i został z niego odkopany. Z tymi myślami snuł się po ulicach owianych złą sławą Bałut, lecz nawet w Parku Śledzia nie było o tej porze żywego ducha. Siebie nie zaliczał już do tej kategorii. Nie był pewien. Jedno uświadomił sobie natomiast z całą pewnością na widok sklepu całodobowego: potrzebował pokrzepienia. Przycisnął dzwonek i okienko uchyliła mu dziewczyna, która wyraźnie podskoczyła na jego widok. Drżącą ręką podała mu butelkę wódki i upuściła na posadzkę garść miedziaków, którymi jej zapłacił. Nawet nie przeliczyła, tak bardzo spieszyła się, żeby zamknąć okienko. No cóż, dziewczyna drzemała na zapleczu, wyrwał ją ze snu, zresztą, wykopany z grobu nie wygląda przecież najlepiej. Ale to jeszcze nie znaczy, że jest wampirem. Usiadł na ławce w nocnym parku. Pogłoski o bandziorach na Bałutach okazały się mocno są przesadzone – wszyscy hiperaktywni w latach zaprzeszłych, albo powymierali albo zwyczajnie się zestarzeli i teraz jako pospolici żule tylko nurkują po śmietnikach.
Coś go jednak ciągnęło, żeby przespacerować się na cmentarz. Nie wiedział po co. Przecież kobieta w bieli odeszła. Ale żeby chociaż raz jeszcze zobaczyć ten grób. Za kilka dni zapomni jego położenie i będzie żałował. Chciał sobie utrwalić w pamięci ten widok. Póki jeszcze pamiętał drogę. Za tym drzewem, za tym krzakiem, za nagrobkiem z kiczowatym aniołkiem, tuż pod murem… A niech to! Przecież dokładnie pamiętał, że zasypywał dół, a tu… Serce mu się ścisnęło, gdy na dnie wykopu, pośród trzech wstrętnych, obwiesi ujrzał białą suknię kobiety. Zemdlona, a może martwa. Dobra czy zła? Czy będąc złym duchem spiskowała z bandziorami, czy też została przez nich skrzywdzona? Na takich rozmyślaniach upłynęła mu cała butelka. Nieostrożnie zbliżywszy się do krawędzi wykopu ryzykował upadek, co też się stało, gdy już zatoczył się na tyle, że nawet nie poczuł uderzenia w głowę o krawędź mahoniowej trumny. Palce na szyjce butelki zacisnęły się mocno.

*.*.*

Paweł miał żal do Lilianny. Jej samolubny kaprys by umrzeć tak nagle i młodo, w dodatku jesienią, gdy jest tak nieprzyjemnie, nadwątlił jego i tak już nadwrażliwe nerwy. Przez całą noc przewracał się w łóżku w swym mieszkaniu na parterze. Miał wrażenie, że za oknem, przez ażurową zasłonkę, widział zarysy postaci kobiety w bieli. Zupełnie jakby Lilianna wstała z grobu i przyszła go straszyć. No nie, co za bzdura! Ludzki umysł jest głupi i naiwny. Chętnie słuchamy baśni i przyjmujemy do wierzenia każdą bzdurę, jaką wytworzy przemęczony umysł. Postanowił, że w ramach terapii mentalnej, gdy tylko doczeka do rana, uda się natychmiast na grób Lilianny, aby naocznie się przekonać, że wszystko wygląda tak, jak zostało zakopane przez grabarzy. Obiecał sobie nawet, że sobie ulży, wygłaszając nad grobem kilka gorzkich, pełnych wyrzutu słów do byłej narzeczonej. Zawiązując sznurówki o poranku żałował, że grób był jeszcze nieukończony, gdyby położono solidne marmury i umieszczono fotografię na płycie, mógłby jej to powiedzieć prosto w twarz. Ale cóż, Lilianna była tak rozwiązła, nie baczyła na dobre obyczaje, cóż ją obchodziło, że grobowiec jeszcze nie gotowy, skoro miała kaprys by umrzeć teraz-zaraz, bo tak jej się podoba…

*.*.*

Pośród alejek cmentarnych Paweł z daleka dostrzegł rozkopaną mogiłę. Zdziwił się bardzo, przetarł oczy, potem okulary, następnie się uszczypnął, ale widok przed jego oczyma się nie zmienił. Na dnie grobu leżało trzech obmierzłych typów o czarnych gębach, na nich jego Lilianna w białej sukni uwalanej błotem, a na niej jakiś siwowłosy facet o młodzieńczej twarzy, w eleganckim, lecz równie zabłoconym garniturze, z butelką wódki zaciskaną kurczowo w prawej dłoni.
Paweł tylko pokiwał głową:
- Tego, Liliano, nie spodziewałem się nawet po tobie, choć byłem świadom, żeś była kobietą złą i występną, jednak przez szacunek dla ostateczności śmierci pochowałem cię z pierścionkiem zaręczynowym, który winna mi byłaś zwrócić, a nawet z obrączką, której nigdy nie powinnaś nosić. A tyś nawet po śmierci nie potrafiła wierności dochować i nie z jednym a z czterema się w grobie kotłujesz… Ach, w błocie jak te świnie najgorsze… Bez wyboru, czy młody, czy stary, profesor czy chłopo-robotnik… Ale ze wszystkiego najgorsze – rzekł wygrażając palcem nad grobem. – Najgorsze ze wszystkiego, żeś ty się zawsze alkoholem brzydziła, a teraz proszę! Zieje z tej jamy grobowej jak z jakiejś gorzelni… Sodoma, Gomora, zdziczenie obyczajów pośmiertne…
Westchnął ciężko i odwrócił wzrok, dzięki czemu dojrzał porzucony w pobliżu szpadel i łom. Ten drugi od razu wykluczył, jednak szpadla postanowił użyć, żeby przysłonić ten wstyd i hańbę. W końcu zdrada kobiety to dla każdego mężczyzny powód do wstydu, jakby zakwestionowanie jego męskich mocy, a zdrada dokonana przez martwą narzeczoną… Co by ludzie powiedzieli…?
Usypał na szczycie niezgrabny kopczyk, który zamaskował resztką poważnie już zabłoconych wieńców i w ten sposób uznał sprawę za zamkniętą.



Epilog

dwadzieścia-trzydzieści lat później

Pan Zdzisek nie lubił tych nocnych chałtur, ale akurat zaczęła się jesień, październik. Studenty zjechały do miasta i każden jeden z medycyny potrzebuje mieć swoje własne ludzkie czaszkie. A ta, którą na co dzień nosi na karku okazuje się być niewystarczająca, bo ostatecznie – co dwie głowy to nie jedna, a żeby studiować, i to jeszcze medycynę, to trzeba mieć przecież nie lada łeb. A najlepiej dwa. Jeden do chlania, drugi do nauki.
Pan Zdzisek fakultetów żadnych nie kończył (nawet nigdy nie zaczynał), ale swój rozum miał. Nie od wczoraj był grabarzem i dokładnie wiedział, w których mogiłach lokatorzy już na tyle skruszeli, by wspomóc polską naukę i medycynę.
Tym razem wytypował zaniedbaną mogiłę, gdzie, pamiętał to bardzo dobrze, pierwotnie mieli kłaść marmury, a ostatecznie ogrodzono jedynie metalowymi słupkami i łańcuchem jak eksponat w jakimś muzeum. To dobrze, gdyby był marmur, byłaby robota precyzyjna, a tak: odkopie, zagrzebie i będzie znów jak ta lala! Zresztą nikt tego grobu i tak nie odwiedza. Pamiętał, że jak chowano tam młodą, piękną i bardzo bogatą panią to gadało o tym całe miasto. Ale teraz paniusia i tak byłaby grubo po pięćdziesiątce, więc już wszystko jedno. A dla studenta się nadaje. Drobna była i nieduża, ale i student niewysoki, chudy, za dużej czaszki mógłby nie udźwignąć, a tak – w sam raz na jego gabaryt.
Już po kilku wbiciach coś zaczęło chrzęścić pod szpadlem pana Zdziska.
- Co jest, kruca-fuks? – zapytał sam siebie, ale nie odpowiedział, bo nie wiedział.
Dalej już kopał ostrożniej, za co sam siebie pochwalił, bo już po kilku machnięciach szpadlem dokopał się do ludzkiej czaszki.
- Co do ciężkiej cholery?! – zapytał się znowu. – Czaszka jest a trumny nie ma?! Zresztą, jakaś duża ta czaszka. A może urosła przez tyle lat… tu gleba żyzna…
Z ciekawości postanowił kopać dalej. Gdy już dotarł do mahoniowej trumny, a raczej tego, co z niej zostało, doliczył się w sumie czterech czaszek różnej wielkości.
- To jak czwórka w Toto-Lotka! – powiedział sam do siebie bardzo zadowolony. – Przez tydzień mogę już szpadla nie dotykać po godzinach a i tak na wódkie bedzie!




Pozostałe Opowieści o Ludziach Martwych, jak też Opowieści o Ludziach Żywych i kilka oryginalnych recept na Przejście (z rysunkami poglądowymi Piotra Górnikiewicza) znajdziecie w "Znikomacie": e-bookowo

1 komentarz: