W ciemnej celi
klasztornej siostra Aurelia mocno zaciskała palce na oprawce długopisu, którym
odciskała każdą literę tak mocno, że po wyrwaniu strony z listem, z brulionu
można było bez trudu odczytać tekst z samych tylko wyżłobień, sięgających kilku
następnych stron. Tylko w ten sposób mogła wyładować napięcie i żar, których
nie wolno jej było wyrazić w liście.
Tego wieczoru nie
klękała do modlitwy. Po ciszy nocnej włączanie światła było surowo zabronione.
Siostra Aurelia cieszyła się, że cały klasztor właśnie pogrążał się we śnie.
Zasłoniwszy starannie okna pozwoliła sobie zaledwie na zapalenie znikomego
ogarka, tak, by nie wzbudzać podejrzeń nim rozszaleje się prawdziwy pożar.
„Tak długo obmywałam
ciało siostry Leokadii, dzień po dniu. Od samego początku, gdy jeszcze całe pokryte
było strupami i spowite bandażami. Opatrywałam rany, czuwałam przy łóżku dzień
i noc, choć matka przełożona mi zabraniała widząc, że potem zasypiam na
lekcjach. Ja-sierota wychowana w klasztorze, chciałam swą gorliwością wyrazić
wdzięczność, iż uznano mnie za godną na tyle by powierzyć mi opiekę nad drugą
istotą. Czułam się taka silna i odpowiedzialna. Nie dopuszczałam nikogo do
łóżka chorej, nawet za dnia nie pozwalałam żeby ktokolwiek zakłócał jej spokój.
Nauczyłam się odczytywać jej wolę, pragnienia i potrzeby z najdrobniejszego
spojrzenia, mrugnięcia okiem, oddechu. To grzech, to straszny grzech, bo wiem,
że to dla niej, nie dla Boga, pragnęłam stawać się coraz lepsza. Dla Leokadii,
nie dla Chrystusa. To dla niej postanowiłam studiować medycynę, z nadzieją, że
może uda się przywrócić choćby częściową władzę w nogach i rękach, choćby dar
mowy. Również wtedy nie odstępowałam na krok od łóżka Leokadii. Uczyłam się do
egzaminów odkładając skrypty i notatki żeby przynieść basen albo zwilżyć chorej
usta, choć matka przełożona zabraniała mi tego i łajała za nieposłuszeństwo.”
Matka przełożona nie
pozwoliła Aurelii dokończyć studiów. Kazała jej wybierać między pozostaniem w
klasztorze a życiem za furtą.
- To, co robisz, nie
podoba się Bogu – rzekła otwarcie. – Jesteś pyszna i arogancka! Chcesz
być
mądrzejsza od innych, chcesz być mądrzejsza od samego Boga!
- Ale przecież tym, co
robię pragnę przysłużyć się ludziom, pomóc nawet siostrze Leokadii… - broniła
się Aurelia. – To Bóg obdarzył mnie miłością do nauki, a może nawet jakimiś
talentami. Jak że miałabym teraz zakopywać te talenty dane mi od Boga?!
- Tego już za wiele! Nie
pyskuj moja panno! Więcej pokory! – napomniała ją matka przełożona. – Lepiej
przysłużysz się siostrze Leokadii, gdy będziesz dalej przy niej czuwać, a nie
zaniedbując ją by wychodzić na wykłady i prężyć się do nieskromnie
spozierających mężczyzn. Tak, tak, choć żyję już w tych murach długo, wciąż
dobrze pamiętam, jak niebezpieczne są pokusy świata…
- Mężczyźni mnie nie
interesują – odparła zgodnie z prawdą Aurelia i stojąc prosto w starannie
wyprasowanym habicie nowicjuszki, wytrzymała badawczy wzrok matki przełożonej.
- Dobrze, moje dziecko,
to bardzo dobrze – rzekła nieco udobruchana. - Musisz mieć jednak świadomość,
że jeśli zdecydujesz się pozostać tutaj, musisz stać się jedną z nas, siostrą. Wiesz
już chyba, co to znaczy umrzeć dla świata?
Jak mogłaby nie
wiedzieć? Przecież nabijano jej tym głowę od wczesnego dzieciństwa. Każda z
sióstr nieustannie powtarzała jak to pięknie i słodko umrzeć dla świata by w
całości poświęcić się służbie Chrystusowi. Wiedziała, co to służba Chrystusowi,
wiedziała, co to znaczy umrzeć dla świata, nie wiedziała tylko, czym jest ten
straszny i niebezpieczny świat, ani dlaczego Bóg go stworzył właśnie takim.
W dniu swoich obłóczyn
Aurelia czuła się prawie szczęśliwa. Ten akt zaślubin był dla niej czymś
wyjątkowym. Teraz była zaślubiona tak, jak Leokadia, otrzymała taką samą
obrączkę i z przyjemnością wyobrażała sobie, że jest teraz jej legalną i
pobłogosławioną przed Chrystusem małżonką.
Wiedziała, że matka
przełożona opowiadała o tym inaczej, to Chrystus miał być wspólnym oblubieńcem
każdej z sióstr. Ale czy to nie dziwne, aby człowiek łączył się w intymnej
relacji z Bogiem? Przecież człowiek i Bóg to dwie zupełnie różne istoty. Natura
boska nie jest tym samym, co natura ludzka, więc w gruncie byłoby to amoralne
obcowanie międzygatunkowe. Uczono ją, że dla człowieka obcowanie z Bogiem to
wielka nobilitacja, zatem czy jest nobilitacją dla kozy czy małpy obcowanie z
człowiekiem?
To właściwie jeszcze
potrafiła sobie wyobrazić. O sodomii pisano już w Starym Testamencie. Ale jak
miałaby się dzielić swoim małżonkiem z innymi siostrami? Czy to nie nazbyt
wyuzdane by choćby tylko myśleć o tym?
Opiekując się przez
lata siostrą Leokadią Aurelia z czasem zaczęła dostrzegać jej ciało. Zaczęła
dostrzegać, że nie jest ono pozbawione płci.
Tej nocy po obłóczynach
ich usta połączyły się po raz pierwszy. Choć Leokadia nie mogła się poruszać
ani mówić, jej oczy mówiły wyraźnie, że odwzajemnia pragnienie i czuje rozkosz.
- Teraz jesteś już
tylko moja… - szeptała jej do ucha a w oczach dostrzegała szczery żar oddania.
– Moja na zawsze…
Wspaniała była ich noc
poślubna. Aurelia wtulona w pierś swojej ukochanej wreszcie poczuła ciepło i
bezpieczeństwo. To leżące ciało z obnażonymi sutkami, twardniejącymi po wpływem
pieszczot szorstkim językiem, to jak kochająca i miłosierna Matka Boska na ikonie,
tylko tutaj jest tak prawdziwa, ciepła, że omal można by się spodziewać, że z
pełnej, białej piersi Leokadii popłynie zaraz słodkie, matczyne mleko. Wilgoć
jednak pojawiła się znacznie niżej i palce Aurelii wsunęły się tam gładko i
zaraz poczuła rozkoszne ciepło. Owładnięta rządzą chciała wedrzeć się do jej
ciała, poczuć jej zapach i smak, dać się wchłonąć. Dłoń odebrała rozkoszne
wibracje wewnętrznych mięśni, ale to tylko rozbudziło jej żądze. Wbijała się
coraz dalej i dalej, usta Leokadii otwierały się szeroko, pospiesznie łykając
powietrze, zdawało się nawet, że lekko podniosła pośladki… ale to było tylko
złudzenie, wciąż leżała nieruchomo, a tylko łechtaczka nabrzmiała do tego
stopnia, że zdawała się unosić całe ciało kilka milimetrów do nieba, Aurelia
zaś unosiła się, dryfowała, lewitowała na tym ciele jak na szalupie ratunkowej
póki nie chlusnęła gorąca fala, która zalała całe prześcieradło. Z ust wydobył
się wówczas cichy jęk, oczy się zamknęły, a ciało opadło w pielesze jakby miało
już nigdy nie powstać. Była to jednak ledwie mała śmierć, taka, która przedłuża
życie i nadaje mu sens. Aurelia pamiętała o tym rozchylając uda ukochanej by
wcisnąć język jak najgłębiej i zlizać ostatnia kroplę kobiecego ejakulatu.
„Wiem, że Bóg nigdy nam
tego nie wybaczy – pisała później w liście. - On nie lubi miłości, uznaje
jedynie zwierzęce prawa prokreacji, nakazy i zakazy. Przez chwilę łudziłam się,
że jest miłosierny, ale potem przeczytałam Stary Testament…”
Skrzywdziła Leokadię.
Skrzywdziła i oszukała.
Bolesne westchnienie
zmąciło płomień świecy, więc Aurelia podniosła instynktownie wzrok. Na lśniąco
białej w ciemności ścianie zobaczyła zarysy ciemnego ukrzyżowanego. Taki sam
krucyfiks wisi w każdej z klasztornych cel, również nad łóżkiem nieszczęsnej
Leokadii. Wyparła to wspomnienie z pamięci, ale ono wraca. Tak było, na ich
nocy poślubnej położyły się cieniem wystające żebra. Gdy wtedy po obłóczynach
przyszła do niej do łóżka, jeszcze w wianku na welonie, i pokazała obrączkę na
serdecznym palcu, widziała wyraźnie, że jej twarz przeszył grymas bólu.
Wzrokiem wskazała na ukrzyżowanego na ścianie, a następnie mrugnęła dwa razy,
co w jej języku oznaczało zaprzeczenie. Aurelia przytuliła ją wtedy mocno i
jęła przemawiać czule jak do dziecka:
- Nie, On nie jest
przecież taki zły… spójrz, to On nas połączył wieczną miłością, to przez Niego
już na zawsze będziemy razem…
A potem tak długo
obsypywała twarz i całe ciało Leokadii pocałunkami, aż ta przestała wreszcie
marszczyć brwi i nerwowo mrugać w kierunku ściany żądając usunięcia krucyfiksu.
Nigdy więcej tego nie powtórzyła, ale kilkakrotnie Aurelia miała wrażenie, że
ukochana wzdycha boleśnie, gdy zimna obrączka dotykała jej nagiego ciała albo zadźwięczała
w zetknięciu z metalowym zagłówkiem łóżka.
Ale teraz już wszystko
ucichło. Leokadia oddycha miarowo przez sen, Aurelia zaś kończy pisać list,
choć dobrze wie, że nikt nigdy go nie przeczyta. Mimo to starannie zakleja
kopertę nim przytknie do niej płomień świecy. Pospiesznie rozlewa wokół łóżka krąg
benzyny i szybko kładzie dłoń na ustach nagle przebudzonej Leokadii, która
przerażonym wzrokiem ogarnia szalejące języki ognia pochłaniające łapczywie
celę.
- To dla nas
najbardziej odpowiednia śmierć, tak z mocy Kościoła kończyły od wieków
wszystkie oświecone kobiety – powiedziała cicho, krztusząc się dymem i tuląc do
siebie omdlewającą z przerażenia Leokadię. – Ale tylko my mamy ten przywilej,
być zarzewiem, od którego spłonie cicho śpiący matecznik zła i ciemnogrodu…
Mocniej przycisnęła do
piersi kochankę ze wszystkich sił starając się zachować spokój, nie krzyczeć ze
strachu, z bólu, od gorąca… Wiedziała, że to jedyne, co może zrobić dla
ukochanej, osłodzić jej te ostatnie chwile swoim ciałem i dodać odwagi własną
niezłomną postawą. Na palcach prawej dłoni, którą zasłaniała usta Leokadii
czuła jej zęby, zaciskające się coraz mocniej, do bólu, do krwi, nieprzytomnie…
- Nie posprzątałam
dzisiaj w naszych celach i nie umyłam korytarza… - rzekła zaciskając powieki. –
Zostawiłam porozrzucane książki i pończochy.
Ból kąsanej przez Leokadię
dłoni był już nieznośny. To nieważne, może jej nawet poobgryzać wszystkie
palce, teraz nie będzie ich już przecież potrzebować.
- Matka przełożona
bardzo by się gniewała, gdyby zobaczyła w klasztorze brud i nieporządki… ale tylko
popatrz, Leokadio, dym unosi się wprost do nieba, nasza ofiara jest wreszcie
miła Bogu… święty ogień oczyści nasze cele, korytarze i cały klasztor…