wtorek, 10 czerwca 2014

Aurelia



W ciemnej celi klasztornej siostra Aurelia mocno zaciskała palce na oprawce długopisu, którym odciskała każdą literę tak mocno, że po wyrwaniu strony z listem, z brulionu można było bez trudu odczytać tekst z samych tylko wyżłobień, sięgających kilku następnych stron. Tylko w ten sposób mogła wyładować napięcie i żar, których nie wolno jej było wyrazić w liście.
Tego wieczoru nie klękała do modlitwy. Po ciszy nocnej włączanie światła było surowo zabronione. Siostra Aurelia cieszyła się, że cały klasztor właśnie pogrążał się we śnie. Zasłoniwszy starannie okna pozwoliła sobie zaledwie na zapalenie znikomego ogarka, tak, by nie wzbudzać podejrzeń nim rozszaleje się prawdziwy pożar.
„Tak długo obmywałam ciało siostry Leokadii, dzień po dniu. Od samego początku, gdy jeszcze całe pokryte było strupami i spowite bandażami. Opatrywałam rany, czuwałam przy łóżku dzień i noc, choć matka przełożona mi zabraniała widząc, że potem zasypiam na lekcjach. Ja-sierota wychowana w klasztorze, chciałam swą gorliwością wyrazić wdzięczność, iż uznano mnie za godną na tyle by powierzyć mi opiekę nad drugą istotą. Czułam się taka silna i odpowiedzialna. Nie dopuszczałam nikogo do łóżka chorej, nawet za dnia nie pozwalałam żeby ktokolwiek zakłócał jej spokój. Nauczyłam się odczytywać jej wolę, pragnienia i potrzeby z najdrobniejszego spojrzenia, mrugnięcia okiem, oddechu. To grzech, to straszny grzech, bo wiem, że to dla niej, nie dla Boga, pragnęłam stawać się coraz lepsza. Dla Leokadii, nie dla Chrystusa. To dla niej postanowiłam studiować medycynę, z nadzieją, że może uda się przywrócić choćby częściową władzę w nogach i rękach, choćby dar mowy. Również wtedy nie odstępowałam na krok od łóżka Leokadii. Uczyłam się do egzaminów odkładając skrypty i notatki żeby przynieść basen albo zwilżyć chorej usta, choć matka przełożona zabraniała mi tego i łajała za nieposłuszeństwo.”
Matka przełożona nie pozwoliła Aurelii dokończyć studiów. Kazała jej wybierać między pozostaniem w klasztorze a życiem za furtą.
- To, co robisz, nie podoba się Bogu – rzekła otwarcie. – Jesteś pyszna i arogancka! Chcesz
być mądrzejsza od innych, chcesz być mądrzejsza od samego Boga!
- Ale przecież tym, co robię pragnę przysłużyć się ludziom, pomóc nawet siostrze Leokadii… - broniła się Aurelia. – To Bóg obdarzył mnie miłością do nauki, a może nawet jakimiś talentami. Jak że miałabym teraz zakopywać te talenty dane mi od Boga?!
- Tego już za wiele! Nie pyskuj moja panno! Więcej pokory! – napomniała ją matka przełożona. – Lepiej przysłużysz się siostrze Leokadii, gdy będziesz dalej przy niej czuwać, a nie zaniedbując ją by wychodzić na wykłady i prężyć się do nieskromnie spozierających mężczyzn. Tak, tak, choć żyję już w tych murach długo, wciąż dobrze pamiętam, jak niebezpieczne są pokusy świata…
- Mężczyźni mnie nie interesują – odparła zgodnie z prawdą Aurelia i stojąc prosto w starannie wyprasowanym habicie nowicjuszki, wytrzymała badawczy wzrok matki przełożonej.
- Dobrze, moje dziecko, to bardzo dobrze – rzekła nieco udobruchana. - Musisz mieć jednak świadomość, że jeśli zdecydujesz się pozostać tutaj, musisz stać się jedną z nas, siostrą. Wiesz już chyba, co to znaczy umrzeć dla świata?
Jak mogłaby nie wiedzieć? Przecież nabijano jej tym głowę od wczesnego dzieciństwa. Każda z sióstr nieustannie powtarzała jak to pięknie i słodko umrzeć dla świata by w całości poświęcić się służbie Chrystusowi. Wiedziała, co to służba Chrystusowi, wiedziała, co to znaczy umrzeć dla świata, nie wiedziała tylko, czym jest ten straszny i niebezpieczny świat, ani dlaczego Bóg go stworzył właśnie takim.
W dniu swoich obłóczyn Aurelia czuła się prawie szczęśliwa. Ten akt zaślubin był dla niej czymś wyjątkowym. Teraz była zaślubiona tak, jak Leokadia, otrzymała taką samą obrączkę i z przyjemnością wyobrażała sobie, że jest teraz jej legalną i pobłogosławioną przed Chrystusem małżonką.
Wiedziała, że matka przełożona opowiadała o tym inaczej, to Chrystus miał być wspólnym oblubieńcem każdej z sióstr. Ale czy to nie dziwne, aby człowiek łączył się w intymnej relacji z Bogiem? Przecież człowiek i Bóg to dwie zupełnie różne istoty. Natura boska nie jest tym samym, co natura ludzka, więc w gruncie byłoby to amoralne obcowanie międzygatunkowe. Uczono ją, że dla człowieka obcowanie z Bogiem to wielka nobilitacja, zatem czy jest nobilitacją dla kozy czy małpy obcowanie z człowiekiem?
To właściwie jeszcze potrafiła sobie wyobrazić. O sodomii pisano już w Starym Testamencie. Ale jak miałaby się dzielić swoim małżonkiem z innymi siostrami? Czy to nie nazbyt wyuzdane by choćby tylko myśleć o tym?
Opiekując się przez lata siostrą Leokadią Aurelia z czasem zaczęła dostrzegać jej ciało. Zaczęła dostrzegać, że nie jest ono pozbawione płci.
Tej nocy po obłóczynach ich usta połączyły się po raz pierwszy. Choć Leokadia nie mogła się poruszać ani mówić, jej oczy mówiły wyraźnie, że odwzajemnia pragnienie i czuje rozkosz.
- Teraz jesteś już tylko moja… - szeptała jej do ucha a w oczach dostrzegała szczery żar oddania. – Moja na zawsze…
Wspaniała była ich noc poślubna. Aurelia wtulona w pierś swojej ukochanej wreszcie poczuła ciepło i bezpieczeństwo. To leżące ciało z obnażonymi sutkami, twardniejącymi po wpływem pieszczot szorstkim językiem, to jak kochająca i miłosierna Matka Boska na ikonie, tylko tutaj jest tak prawdziwa, ciepła, że omal można by się spodziewać, że z pełnej, białej piersi Leokadii popłynie zaraz słodkie, matczyne mleko. Wilgoć jednak pojawiła się znacznie niżej i palce Aurelii wsunęły się tam gładko i zaraz poczuła rozkoszne ciepło. Owładnięta rządzą chciała wedrzeć się do jej ciała, poczuć jej zapach i smak, dać się wchłonąć. Dłoń odebrała rozkoszne wibracje wewnętrznych mięśni, ale to tylko rozbudziło jej żądze. Wbijała się coraz dalej i dalej, usta Leokadii otwierały się szeroko, pospiesznie łykając powietrze, zdawało się nawet, że lekko podniosła pośladki… ale to było tylko złudzenie, wciąż leżała nieruchomo, a tylko łechtaczka nabrzmiała do tego stopnia, że zdawała się unosić całe ciało kilka milimetrów do nieba, Aurelia zaś unosiła się, dryfowała, lewitowała na tym ciele jak na szalupie ratunkowej póki nie chlusnęła gorąca fala, która zalała całe prześcieradło. Z ust wydobył się wówczas cichy jęk, oczy się zamknęły, a ciało opadło w pielesze jakby miało już nigdy nie powstać. Była to jednak ledwie mała śmierć, taka, która przedłuża życie i nadaje mu sens. Aurelia pamiętała o tym rozchylając uda ukochanej by wcisnąć język jak najgłębiej i zlizać ostatnia kroplę kobiecego ejakulatu.
„Wiem, że Bóg nigdy nam tego nie wybaczy – pisała później w liście. - On nie lubi miłości, uznaje jedynie zwierzęce prawa prokreacji, nakazy i zakazy. Przez chwilę łudziłam się, że jest miłosierny, ale potem przeczytałam Stary Testament…”
Skrzywdziła Leokadię. Skrzywdziła i oszukała.
Bolesne westchnienie zmąciło płomień świecy, więc Aurelia podniosła instynktownie wzrok. Na lśniąco białej w ciemności ścianie zobaczyła zarysy ciemnego ukrzyżowanego. Taki sam krucyfiks wisi w każdej z klasztornych cel, również nad łóżkiem nieszczęsnej Leokadii. Wyparła to wspomnienie z pamięci, ale ono wraca. Tak było, na ich nocy poślubnej położyły się cieniem wystające żebra. Gdy wtedy po obłóczynach przyszła do niej do łóżka, jeszcze w wianku na welonie, i pokazała obrączkę na serdecznym palcu, widziała wyraźnie, że jej twarz przeszył grymas bólu. Wzrokiem wskazała na ukrzyżowanego na ścianie, a następnie mrugnęła dwa razy, co w jej języku oznaczało zaprzeczenie. Aurelia przytuliła ją wtedy mocno i jęła przemawiać czule jak do dziecka:
- Nie, On nie jest przecież taki zły… spójrz, to On nas połączył wieczną miłością, to przez Niego już na zawsze będziemy razem…
A potem tak długo obsypywała twarz i całe ciało Leokadii pocałunkami, aż ta przestała wreszcie marszczyć brwi i nerwowo mrugać w kierunku ściany żądając usunięcia krucyfiksu. Nigdy więcej tego nie powtórzyła, ale kilkakrotnie Aurelia miała wrażenie, że ukochana wzdycha boleśnie, gdy zimna obrączka dotykała jej nagiego ciała albo zadźwięczała w zetknięciu z metalowym zagłówkiem łóżka.
Ale teraz już wszystko ucichło. Leokadia oddycha miarowo przez sen, Aurelia zaś kończy pisać list, choć dobrze wie, że nikt nigdy go nie przeczyta. Mimo to starannie zakleja kopertę nim przytknie do niej płomień świecy. Pospiesznie rozlewa wokół łóżka krąg benzyny i szybko kładzie dłoń na ustach nagle przebudzonej Leokadii, która przerażonym wzrokiem ogarnia szalejące języki ognia pochłaniające łapczywie celę.

- To dla nas najbardziej odpowiednia śmierć, tak z mocy Kościoła kończyły od wieków wszystkie oświecone kobiety – powiedziała cicho, krztusząc się dymem i tuląc do siebie omdlewającą z przerażenia Leokadię. – Ale tylko my mamy ten przywilej, być zarzewiem, od którego spłonie cicho śpiący matecznik zła i ciemnogrodu…
Mocniej przycisnęła do piersi kochankę ze wszystkich sił starając się zachować spokój, nie krzyczeć ze strachu, z bólu, od gorąca… Wiedziała, że to jedyne, co może zrobić dla ukochanej, osłodzić jej te ostatnie chwile swoim ciałem i dodać odwagi własną niezłomną postawą. Na palcach prawej dłoni, którą zasłaniała usta Leokadii czuła jej zęby, zaciskające się coraz mocniej, do bólu, do krwi, nieprzytomnie…
- Nie posprzątałam dzisiaj w naszych celach i nie umyłam korytarza… - rzekła zaciskając powieki. – Zostawiłam porozrzucane książki i pończochy.
Ból kąsanej przez Leokadię dłoni był już nieznośny. To nieważne, może jej nawet poobgryzać wszystkie palce, teraz nie będzie ich już przecież potrzebować.
- Matka przełożona bardzo by się gniewała, gdyby zobaczyła w klasztorze brud i nieporządki… ale tylko popatrz, Leokadio, dym unosi się wprost do nieba, nasza ofiara jest wreszcie miła Bogu… święty ogień oczyści nasze cele, korytarze i cały klasztor…