środa, 7 października 2015

O Joasi, co nie chciała Żyda



(czyli po owocach ich poznacie)


opowiadanie inspirowane tekstem Jule Ross pod tym samym tytułem: http://surrjule.blogspot.com/2015/10/o-joasi-co-nie-chciaa-zyda.html

W chwili, kiedy ją poznajemy, Jutka nie była jeszcze Joanną. Była za to trzynastą córką rabina i jego wielkim problemem, bo wszyscy w całym miasteczku mówili, że dziewczyna, choć niebrzydka i całkiem gospodarna, nigdy nie znajdzie męża. A miejscowi kawalerowie, czy raczej ich ojcowie, posłusznie nie słali swatów do najmłodszej rabinówny, choć ta dawno skończyła dwadzieścia pięć wiosen.
Jutka jako feministka nie tylko nic sobie z tego nie robiła, ale ku rozpaczy rodziców wręcz otwarcie okazywała pogardę dla rodzaju męskiego, czym jej i tak nikłe szanse na zamążpójście topniały jak lód w szklance whiskey na karaibskiej plaży.
Ale nie to było najbardziej oburzające.
Jedynym, który otwarcie okazywał zainteresowanie jej względami był przystojny Daniel, żigolak o nieco świdrujących oczach, za to zawsze odziany w eleganckie spodnie z kantem ostrym jak paznokieć rabina na obrzezanie. Jutka pozwalała mu na przejawy bufonady takie jak sms-y treści: „dzień dobry, kłaniam się nisko, jestem ostatnio trochę zajęty, ale może znajdę dla Pani czas w przyszłości, obiecuję.” Za każdym razem po otrzymaniu takiej wiadomości ustawiała sobie przypomnienie żeby odpowiedzieć dopiero za kilka godzin, a w skrajnych przypadkach nawet na drugi dzień. Dzięki temu frajer był przekonany, że przez cały ten czas nieustannie rozmyślała o nim, a w jej duszy kotłowały się sprzeczne namiętności. Najchętniej układała odpowiedzi egzaltowane i sprzeczne wewnętrznie, dzięki czemu konsekwentnie podtrzymywała wizerunek słodkiej idiotki. Ot, takie: „Chciałabym, ale boję się” i „wcale nie jestem taka łatwa, ale wścieknę się jak przestaniesz mnie nachalnie nagabywać”. Tym razem nie było inaczej. Po ośmiu godzinach przerwy wystukała na klawiaturze: "Nie chcę się z Panem spotykać. Dobrze Pan wie dlaczego. Proszę więcej nie pisać i nie dzwonić. Zresztą to urocze jak mnie Pan prowokuje." I już zaśmiewała się niemalże empatycznie wyobrażając sobie ból w jego stwardniałych do niemożliwości jądrach. Aby przypadkiem jego narzeczona Małka, nie zlitowała się nad nim od tyłu, czy też manualnie, natychmiast do niej zadzwoniła oznajmiając, że zna nowy, rewelacyjny przepis na koszer-szarlotkę i że zaraz do niej wpadnie z pełnym koszem jabłek. „Zapomniała” dodać, że wszystkie jabłka są konsekwentnie robaczywe, a duża ilość cynamonu, goździków i kardamonu, pełni tu nie tyle funkcje smakowe, co stanowi perfidny kamuflaż.
Ale to też jeszcze nie był najbardziej oburzający rys w zachowaniu Jutki.
Najbardziej oburzające było to, że pewnego wieczoru, akurat, gdy dopalała się świeca szabasowa, oznajmiła rodzicom, że sama im przedstawi swojego narzeczonego i że stanie się to dokładnie za tydzień, podczas kolacji, gdy już wrócą z synagogi.
Miejsce coszabasowej modlitwy było tak naprawdę ciasnym mieszkaniem o odrapanych ścianach nieudolnie zakrytych pełną PRL-owskiego szyku tapetą w kolorze piwa solidnie przefiltrowanego przez nerki. To skromne mieszkanie, zwane przez przedstawicieli narodu wybranego szumnie „synagogą”, miało się tego wieczoru stać mieszkaniem Ducha Świętego. Powiecie pewnie, zresztą całkiem słusznie, iż Żydzi nie wierzą w istnienie Ducha Świętego. To prawda. Ale prawdą jest również, że ludzie uwierzą we wszystkie „cuda”, które im pokażecie na własne oczy. A to dlatego, że ludzie chcą wierzyć w cuda. A czasami tylko za bardzo wierzą własnym oczom. I Żydzi nie różnią się pod tym względem wcale od przedstawicieli innych nacji.
Wśród licznie zgromadzonych rabinów przewodził ojciec Jutki. Pokrzykiwali głośno, jak to mieli w zwyczaju. Młodzież nie miała tego w zwyczaju, dlatego pokrzykiwała ciszej. Duch schodził po tapetach w kolorze piwa i ostatecznie pojawił się na ołtarzu w formie truskawki - dużej, czerwonej i błyszczącej jak żołądź pozbawiony napletka. Czy ktoś go widział tak dokładnie jak Daniel? Nasz uroczy prorok, wieszcz i publiczny ekspiator?
Zapewne Daniel z racji szczupłej postury i wysokiego wzrostu był najbardziej predestynowany by dojrzeć wyraźnie tak jeden, jak i drugiego. Miał jednak wiele uwag. Podczas gdy święta truskawka pośród hołdów i antyfon unosiła się z powrotem do nieba, on mamrotał pod nosem, że całe przedsięwzięcie było źle skonstruowane i że truskawka w formie Ducha świętego (a może i odwrotnie), ukazała się na ich oczach tylko dlatego, że Duch Święty za wszelką cenę chciał uniknąć okrutnego „innego wcielenia”. Ale nikt go już nie słuchał. Młodzież i kobiety, a za nimi też starsi, już opuszczali „synagogę” skupieni raczej na oczekujących ich szabasowych przysmakach niż na świeżo wniebowstąpionej truskawce.
Za ojcem Jutki podążała z babińca matka, wreszcie ona sama, i dopiero wtedy, jej wybranek, który grzecznie przepuścił wszystkich w progu i podążał za narzeczoną i teściami in spe w przyzwoitej odległości. Gdy zatrzymali się przy bramie zwolnił nawet kroku żeby przyspieszyć dopiero, gdy rodzina przejdzie przez próg, by zdążyć złapać drzwi kamienicy nim się zatrzasną.
Przy stole szabasowym w blasku świec Jan, narzeczony in spe, wzniósł ręce do nieba, zasłoniętego sufitem, dachem i trzema piętrami kamienicy. Tym razem nikt nie pokrzykiwał, więc Jan musiał nadrabiać sam, wydając z siebie wielooktawowe zawodzenie. Gdy z sufitu ponownie zstąpiła truskawka, taka sama jak w synagodze, mame padła na kolana, a tate odruchowo zaczął się kiwać jak podczas modlitwy, a gdy wyfrunęła przez okno, niewątpliwie celem rychłego wniebowstąpienia, rabin natychmiast zgodził się na zaręczyny, przekonany, że ma przed sobą mesjasza. Tydzień później osobiście udzielał im ślubu pod baldachimem.
- Powiedz mi jeszcze raz, kim ty właściwie jesteś, bo znowu zapomniałam – poprosiła Jutka pewnego wieczoru, gdy już od tygodnia legalnie dzielili łoże.
- Fenicjaninem – odpowiedział. – Nie dziwię się, że tak trudno to zapamiętać. Nie pisze się o nas na pierwszych stronach gazet.
- No właśnie – przyznała. – Zawsze mi się wydawało, że Fenicjanie dawno wyginęli. Wynaleźli pieniądze i wyginęli.
- I bardzo dobrze ci się wydawało – roześmiał się. – Moi przodkowie od ponad dwóch tysięcy lat starają się, żeby tak właśnie o nas myślano. Dzięki temu mamy święty spokój: nikt nie prowadzi z nami wojen, nie próbuje nas zgładzić ani zagarnąć naszych majątków, jak to było w przypadku was, Żydów. A przecież też mieliśmy semickie korzenie…
- Semickie? Nie wyglądasz jak Semita! Jesteś przecież blondynem! – przerwała mu.
- Ach, to… - roześmiał się. – Etnicznie jesteśmy rzeczywiście „kundlami”, ale właśnie dzięki temu jesteśmy tak zdrowi i płodni. Ale etnos się nie liczy, ważny jest duch narodu, a ten miewa się dobrze, bo nikt go nie wywleka, nie opluwa, nie szarga na sztandarach wojennych i nie umniejsza jego znaczenia zestawiając z symbolami religijnymi. Zresztą, na symbolach religijnych moja rodzina zna się najlepiej, od tysiącleci…
- No właśnie, nie boisz się, że kiedyś się wyda? – zapytała z przejęciem i prawdziwą troską.
Uśmiechnął się i jednym ruchem dłoni „wyczarował” gumową truskawkę, która zstąpiła wprost na kołdrę z sufitu. Pocałował małżonkę w czoło.
- Moi przodkowie doskonalili się w tym od tysięcy lat i nigdy się nie wydało. Ani z ognistymi językami, ani z gołębicą, ani nawet z płonącym krzakiem. Nikomu nawet do głowy nie przyszło, że to zwykła lipa – zapewnił.
Jutka uspokoiła się i przestała odruchowo rozkopywać kołdrę.
- Wiesz, właściwie to nigdy nie lubiłam mojego imienia – rzekła wreszcie. – Jest takie ostentacyjne, od razu wskazuje nie tylko na pochodzenie, ale i na wyznanie. Postanowiłam zmienić imię. Od dzisiaj jestem Joanną.
- Jak Joanna d’Arc? – zapytał.
Rozpoznała ten jego wzrok, niby poważny, a w gruncie rzeczy prześmiewczy.
- Nie mów tylko, że w Dziewicy Orleańskiej twoi przodkowie również maczali palce! – zawołała karcącym tonem.
- No przecież nie mówię! – zapewnił Jan, ale wciąż tak samo się uśmiechał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz