DZiuniek Niedotykalski


DZiuniek Niedotykalski – “Kupa Mięci” – (fragment powieści)

Niniejszym prezentuję Drogim Czytelnikom fragment powieści napisanej przez Dziuńka Niedotykalskiego. Autora wymyśliłam sama, zaś powieść napisał on. Sytuacja klasyczna, jak w ilustracji filmowej:








Tyle tytułem wprowadzenia, teraz oddajmy głos samemu autorowi:

Rozdział I

Łomatkobosko!



Dziuniek Kyrieelejson był fajny i wszyscy o tym wiedzieli. Dlatego właśnie został zamknięty w pudełku po butach – ale nie takich zwykłych, po oryginalnych „relaxach” z 1983 r.(!) rozmiar 58 – pudełko musiało być przecież duże, bo i Dziuniek nie był wcale taki mały. Dość rzec, że nim stał się znanym na cały kraj celebrytą, zarabiał na swe skromne potrzeby jako członek zorganizowanej firmy ochroniarskiej „Ziomex”, co wymagało od niego nie tylko hartu ducha, lecz przede wszystkim krzepy fizycznej.

Wyrobiony czytelnik zapyta niezbicie czy nazwisko celebryty uzasadnione jest jakimkolwiek pokrewieństwem czy choćby powinowactwem z osławionymi Kyrieelejsonami, przewijającymi się przez karty historii i literatury. Zapytany o to wprost Dziuniek odpowiadał za każdym razem pokrętnie, że o pewnych sprawach nie rozmawia się nigdy i z nikim, co świadczyło niezbicie, że Dziuniek nie miał o tym zielonego pojęcia.

Jednak odkąd Dziuniek został bożyszczem tłumów przed telewizorami, przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Przeżuwaczom chipsów niezwykle imponował ten prosty chłopak, wychowany na warszawskim Żuliborzu, który został doceniony przez ogólnopolskie media i choć nie było ku temu żadnych racjonalnych przesłanek, zaczął się pojawiać na okładkach czasopism oraz w telewizji śniadaniowej, przez co nie miał już zbyt wiele czasu na bieganie z bejzbolem po dzielni. Marynarki z gejowatym wcięciem w talii nie były tak wygodne jak ortalionowe dresy od Chińczyka, jednak Dziuniek okazał się być urodzonym celebrytą. Szybko przyzwyczaił się do peelingów i golenia nóg, ba! – nawet nauczył się robić obłędny dziubek do obiektywu. Stwierdził wreszcie, że życie celebryty poza profitami finansowymi ma jeszcze inne, liczne zalety. Co prawda dotychczas nie potrafił ich wskazać ani określić, jednak był głęboko przekonany o ich istnieniu.

Pudełko, w którym wspomniany wyżej celebryta został zamknięty znajdowało się w mieszkaniu na Sadybie, w prestiżowej dzielnicy Mokotów na zadupiu Warszawy. Nieruchomość ta, będąca oczywiście własnością spółdzielni mieszkaniowej, znajdowała się pod jurysdykcją Angieli Niweły, która wykupiła od spółdzielni prawo własności zupełnie nieświadoma, iż szczytem jej zarządzania w tych czterech ścianach będzie wbicie gwoździa w ścianę działową bez konieczności zgłaszania tego faktu w administracji.

Angiela Niweła to oczywiście nie było prawdziwe imię i nazwisko, lecz pseudonim artystyczny Angieli Niweły. Ponieważ imię Angiela brzmi ładnie, a Niweła się z tym rymuje, każdy rozsądny człowiek bez wahania zamieniłby otrzymane po urodzeniu banalne imię i nazwisko na tak cudny pseudonim artystyczny. Aż dziw bierze, że wszyscy dotychczas tak właśnie nie uczynili.

I cóż z tego, że wspomniana wyżej wcale nie była artystką. Skoro jest tak wielu artystów i celebrytów, ba! – nawet naukowców i innych ludzi z pozoru mądrych, znanych i lubianych, którzy pozostali przy swoich brzydkich i pospolitych nazwiskach, choć przecież mogli sobie wybrać przepiękny pseudonim artystyczny, to przecież nikomu nie zaszkodzi jeśli ona będzie miała pseudonim artystyczny, pomimo, że artystką żadną nie jest.

W lokalu, o którym mowa, zameldowany był ponadto na pobyt stały Saturn Skorbin, mężczyzna około pięćdziesiątki, o łysej głowie i żółtawych oczach, z zawodu bardzo poważny przedsiębiorca, konkubent Angieli oraz jej partner w interesach. Para na co dzień zajmowała się produkcją i dystrybucją innowacyjnych odświeżaczy powietrza o zapachu świeżej kupy, znanych dobrze naszym rodakom korzystającym z usług Polskich Kolei Państwowych, bowiem PKP wraz ze wszystkimi podlegającymi spółkami było największym kontrahentem firmy „Niuch-ex” zarządzanej przez Saturna i Angielę.

Nie od razu było wiadomo, że prężnie działające przedsiębiorstwo otrzyma taką właśnie –nowoczesną acz zrozumiałą dla przeciętnego niuchacza, nazwę. Nie od razu też było jasne, że firma wypełni niszę na rynku odświeżaczy powietrza. Początkowo Angiela upierała się, że produkty firmy powinny nosić nazwę „Brise” albo nawet „Glade” bo tak jej polecił tajemniczy, apodyktyczny głos, który objawił jej się we śnie.

- Ależ kobieto, taka nazwa!? To się nigdy nie przyjmie! – argumentował jej wspólnik. – To już lepiej „Saturn”, to przecież bardzo ładna nazwa. Tak sobie myślę, że może z czasem rozszerzylibyśmy działalność. Wujek Hieniek zna jednego Koreańczyka, co produkuje telewizory i inne graty, moglibyśmy tak bardziej w handel elektroniką…

- Phi! Też mi wymyślił! A kto by ci poszedł po telewizor do sklepu, co się nazywa „Saturn”?! Musiałby chyba z Księżyca spaść… heheheh, heh… – buchnęła śmiechem Angiela.

Ostatecznie, nie mogąc wymyślić nazwy, która podobałaby się obojgu wybrali taką, która nie podobała się żadnemu z nich, żeby było sprawiedliwie. I zdecydowali się wstępnie na sektor odświeżaczy powietrza, który na początku lat dziewięćdziesiątych stanowił w naszym kraju ziemię jałową.

Pierwsze próbki aromatów wydestylowanych przez Angielę ewokowały banalne nuty kwiatowe, owocowe i drzewne, z czasem jednak zaczęła się skłaniać ku bardziej radykalnym rozwiązaniom. Szczytowym osiągnięciem w tym czasie było wydestylowanie zapachu gorącej i zimnej wody, które pakowane jako zestaw miały być prawdziwym hitem w ekskluzywnych łazienkach nuworyszy. Nie wiedzieć czemu pomysł nie odniósł spodziewanego, spektakularnego sukcesu i ostatecznie zalegające w magazynie odświeżacze zostały przekazane na rzecz głodujących w Burundi, którzy podobno sobie tylko znanymi sposobami potrafili wydestylować z odświeżaczy spore ilości czystej wody – zarówno zimnej jak i gorącej! Na znak wdzięczności prezydent Burundi przesłał firmie Niuch-ex złocony dyplom z podziękowaniami, co było dla Angieli osłodą na kolejne lata ciężkiej pracy i żmudnych doświadczeń z nowymi substratami. Błądząc po manowcach olfaktologii Angiela otarła się o geniusz destylując zapach starych butów marki „Relax Nowy Targ” rozmiar 58. (To właśnie z tamtych złotych czasów pozostało jakże praktyczne pudełko, w którym ponad dekadę później został zamknięty celebryta Dziuniek Kyrieelejson.)

Jednak dopiero zaprzyjaźniony Żyd polskiego pochodzenia o greckim nazwisku – Puppas Analis zasugerował Angieli i Saturnowi by odważyli się na swoisty eksperyment formalny i wydestylowali dla celów firmy „Niuch-ex” innowacyjny zapach świeżej kupy. Mimo początkowych trudności z pozyskaniem substratów, (zażegnanych znowu dzięki dobroczynności pana Puppasa, który udostępnił laborantom własne zbiory), projekt okazał się być prawdziwym ewenementem na rynku odświeżaczy i niemal natychmiast spotkał się z zainteresowaniem większości spółek kolejowych w Europie środkowej i wschodniej. Odświeżacze o zapachu świeżej kupy stały się sztandarowym produktem „Niuch-exu” zastrzeżonym znakiem jakości „Ku” oraz opatentowanym znakiem towarowym.

Gdy opadła pierwsza fala euforii i zrealizowano pierwsze kontrakty nastąpił dla przedsiębiorstwa okres stagnacji. Partnerzy szybko zrozumieli, że sama produkcja i dystrybucja wyrobów najwyższej jakości nie wystarczy. Konieczne było podjęcie działań promocyjnych. „Niuch-ex” potrzebował twarzy dla swoich odświeżaczy. Zamknięcie Dziuńka Kyrieelejsona w pudełku i wykorzystywanie go do swoich celów okazało się być strzałem w dziesiątkę. Słit focia do lustra z Dziuńkiem inhalującym się preparatem „Niuch-exu” wstawiona na fejsbuka obiegła kraj błyskawicznie i już przed wieczorem posypały się pierwsze większe zamówienia. O północy zaś zadzwonił pan Srul Kupenszwanc, odpowiedzialny za wyposażenie składów Kolei Transsyberyjskich. Argumentował, że on i jego rodacy spragnieni są zachodniego sznytu stąd chętnie wprowadzi powiew świeżości do składów wagonów, powierzonych pod jego nadzór. Zaprosił Saturna na rozmowę do siedziby firmy w Irkucku.

- Oto nasza najnowsza oferta! – rzekł Saturn otwierając walizkę z próbkami produktów.

- No, no, dość egzotyczna ta pana oferta… swiatowa… – rzekł pan Srul Kupenszwanc. – Obawiam się tylko czy nasi klienci są gotowi na taką ekstrawagancję…

- Ależ łaskawy panie, zgadzam się, że zestaw, który panu oferuje jest dość ekskluzywny, a przez to dość kosztowny, ale proszę się zastanowić, czy właśnie dlatego nie oznacza to, iż wychodzimy naprzeciw pana żądaniom? Proszę tylko spojrzeć na naszą ofertę, mamy tu odświeżacze powietrza w pełnej gamie zapachów różnych kup, na każdą porę roku, w okresie wielkanocnym polecam na przykład odświeżacz o zapachu świeżej kupy po jajkach i rzeżusze, zaś w okresie zimowym – po bigosie i wódce.

- Kupa po kaczce z kaparami, po krewetkach curry z basmati… nie uważa pan, że to zbyt egzotyczne jak na nasz rynek? – zapytał pan Kupenszwanc przeglądając dokładnie próbki zapachów.

- Ależ skąd, drogi panie! Przecież sam pan przyznał, iż zależy panu, aby wprowadzić do waszych toalet powiew awangardy i luksusu! – przekonywał Saturn. – Nie chce pan chyba w swoich składach międzynarodowych pospolitego zapachu po sałatce sowieckiej z przewagą kartofli! Albo po brukwi i barszczu z kołdunami…

- No nie… – spuścił wstydliwie wzrok pan Kupenszwanc, co Saturn wykorzystał, aby kontynuować przemowę:

- Proszę sobie wyobrazić, w toaletach pańskich pociągów będzie się unosiła dyskretna woń wspomnień po najwyszukańszych frykasach! Wiele spośród nich nie jest dostępnych dla zwykłych śmiertelników, proszę tylko spojrzeć: trufle, szparagi, małpie mózgi, a nawet suszone pomidory… – argumentował podtykając panu Srulowi próbki pod sam nos. – Od razu każdy sobie pomyśli, że pańskimi pociągami nie podróżuje byle kto, a jedynie kulturalni i zamożni obywatele, może nawet dewizowi…

Kolejny sukces był tylko kwestią czasu i Saturn wrócił do kraju z podpisaną bardzo intratną umową.



*.*.*



- Loda! Szybko! – zakrzyknął Saturn zjawiając się nagle w drzwiach mieszkania na Sadybie.

- Loda Halama?! – rozległ się stłumiony głos Dziuńka z pudełka.

- Zamknij się!! – chórem wykrzyknęli Angiela i Saturn, po czym ten drugi dodał:

- I zagrzebać się tam w trociny w tym pudełku i nie podsłuchiwać! – po czym zwrócił się ponownie do Angieli: – A ty Loda, szybko!

Angiela zdziwiła się, że po powrocie z Irkucka zamiast gorącej herbaty czy choćby leków na wątrobę Saturn życzy sobie lodów.

„Pewnie ci Jakuci tak go zmienili – pomyślała. – Ciągle tylko śniegi i mrozy, i lody… przyzwyczaił się chłopina…”

Jednak widząc, że Saturn rozpina rozporek, nieco się zdziwiła, ale i to potrafiła sobie wytłumaczyć.

„Pewnie chce mi pokazać czy zrobił dobry interes w tym Irkucku…”

Dopiero, gdy chwycił ją za włosy i przyciągnął do krocza, zrozumiała, o jakiego loda mu chodziło… Skrzętnie zabrała się do roboty. Odmrażała językiem zmarznięty na kość interes Saturna, a język raz po raz przywierał jej do twardej, zmrożonej na kość powierzchni, zupełnie jak by wcale nie chciało odtajać. Saturn chcąc przyspieszyć proces wziął interes we własne ręce i jął wymachiwać nim na prawo i lewo.

- Przestań! Powybijasz mi zęby! – chciała krzyknąć Angiela, lecz odłamki szkliwa już posypały się na dywan.

Saturn tymczasem zaczął rozmasowywać swe skalno-lodowe jądra.

- I cfo telas bendzie… – zasepleniła pozbawiona zębów Angiela.

- Nic takiego – odrzekł Saturn nie przerywając zajęcia. – Dopóki nie wstawisz sobie licówek, będziesz ciągnąć jak ta lala… No chodź, wykorzystajmy tę niebywałą szansę od losu…

Dzięki nowym kwalifikacjom językowym Angieli proces odmrażania przebiegł szybciutko i wkrótce mogła już obcierać skapujący z ust nadmiar materii biologicznej. Przełykając resztki zapytała starając się nie seplenić:

- A jak będzie dziecko, to jak mu damy na imię?

- No co ty, głupia, od tego się przecież nie robią dzieci! – wykrzyknął Saturn. – Czy robią… Cholera, tyle lat człowiek żyje, a jednak wszystkiego nie wie…

- Nie, nie, ja też nie mówię, że teraz-zaraz! – uspokoiła go. – Ale gdyby już miało być, to jak by mogło mieć na imię…? Bo ja to bym chciała żeby tak jakoś… Kubuś… – wyznała nieśmiało.

Saturn nie wyglądał na urzeczonego.

- Kubuś-srubuś! – rzucił wściekle. – Jakub… takie mojżeszowe imię… ble! Albo Kubuś-Kupuś…! I czym on niby miałby się zajmować?

Angiela poskrobała się różowym tipsem w głowę.

- No, jeszcze nie wiem… – przyznała. – Ale rzeczywiście, tak z imienia, to poszedłby w nasze ślady, zajmowałby się aprowizacją, zaopatrzeniem znaczy się, zbierałby po ludziach kupy, z których my później produkowalibyśmy odświeżacze.

- Hm… niby tak… – przyznał Saturn. – Ale ja to bym wolał, żeby on został lekarzem. Leczyłby ludzi o schorowanych nosach, żeby mogli się cieszyć pełnym wachlarzem zapachów, które będą wciągać pełną piersią…

- Chcesz żeby nasz syn został lekarzem od nosów i od piersi? – zapytała zdziwiona. – To nawet fajnie, bo mnie też mógłby trochę poprawić…

- Głupia! – fuknął na nią Saturn. – Chcę żeby został laryngologiem! Dlatego będzie miał na imię Larry, tak dla przypomnienia, żeby nie zapomnieć…

- No tak, jak się często przypomina, to trudniej zapomnieć – przyznała Angiela filozoficznie. – A tak, wystarczy zerknąć do dowodu osobistego, a tam Larry, i już wiesz, że masz być laryngologiem! Sprytnie! – wykrzyknęła zachwycona.

- Angiela, ale takie małe dzieci to chyba nie mają dowodów… – napomniał ją Saturn.

- Nie…? – zapytała zawiedziona. – No to ja mu na razie zrobię taki byle jaki, badziewny, tylko do zabawy, z plastiku…

- Angiela, ale te prawdziwe dowody osobiste też są z plastiku przecież …

Tym razem to Angiela spojrzała na Saturna z wyrzutem.

- No o to już nie możesz mieć do mnie pretensji! – wykrzyknęła. – Ja mogę zrobić dziecku badziewną zabawkę z plastiku, ale na to, że nasz rząd traktuje nas jak gówniarzy i daje nam plastikowe dokumenty, badziewne jak zabawki, to ja już nie mam wpływu!


Kupa Mięci” to debiut literacki Dziuńka Niedotykalskiego, z zawodu dyrektora, urodzonego w Polsce. Jego wybrane utwory zostały przetłumaczone na język tatarski, jednak publikacji dokonano w toalecie pociągu kolei transsyberyjskiej, stąd zainteresowani przeczytaniem wczesnych dzieł autora oprócz znajomości języka tatarskiego powinni też zaopatrzyć się w bilet na przejazd pociągiem relacji: Niżnyj Nowogrod-Omsk-Krasnojarsk-Irkuck.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za brak zdjęcia autora gdyż przesłał on do redakcji z prośbą o wybór i publikację jedynie fotografie Justina Biebera, Eddiego Murphy’ego oraz ministry Joanny Muchy (to ostatnie chyba przez pomyłkę), upierając się, że są to jego autentyczne zdjęcia z różnych okresów życia. Autor zapewne sądzi, iż twarze znanych i atrakcyjnych osób zapewnią jego książce większe zainteresowanie, a co za tym idzie – bardziej przychylny odbiór ze strony publiki. Redakcja oczywiście nie dała się nabrać na tak nędzny, tani wybieg, więc za karę nie publikuje żadnego zdjęcia.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz