Recenzja

Największe rozczarowanie 2015. roku – “Kupa Mięci” DZiuńka Niedotykalskiego



Z całą odpowiedzialnością stwierdzam, iż jedyną zaletą Dziuńka Niedotykalskiego jako autora (nie nazwę go pisarzem, aby nie dewaluować tego pojęcia i nie obrażać prawdziwych pisarzy), jest fakt, iż jako dobrze prosperujący przedsiębiorca był w stanie wyłożyć od ręki całą kwotę potrzebną na sfinansowanie kosztów redakcji, oprawy graficznej i publikacji swej nędznej pisaniny.

Jednakże faktem jest, że nawet najlepszy, najbardziej doświadczony redaktor jest bezsilny wobec dozy chłamu, jakim zalał redakcję Dziuniek Niedotykalski.

Zdaję sobie sprawę, iż swoją wypowiedzią, wygłaszaną publicznie, poważnie się narażam środowisku wydawców oraz (tak zwanych) pisarzy, których pomysł na zaistnienie na rynku literackim opiera się na równie tandetnych podstawach, co w przypadku Dziuńka Niedotykalskiego. Narażam się również wielu drukarniom działającym w naszym kraju na prawach wydawnictw, co umożliwia im zawieranie interesów handlowych z pseudo-autorami, którym zamarzyło się ujrzeć swe nazwisko na okładce jakiejś, choćby najcieńszej książki.

Być może opublikowanie tej recenzji jest ostatnim działaniem, jakie dane mi podjąć, jednak świadoma ryzyka i odpowiedzialności uznaję, że ktoś musiał to zrobić, ktoś musiał wreszcie powiedzieć prawdę głośno i wyraźnie.


Otóż niniejszym oświadczam rzetelnie, iż bardzo żałuję każdej sekundy, którą poświęciłamna wymyślenie tego autora. Nie spodziewałam, się, że DZiuniek Niedotykalski jako poważny przedsiębiorca i człowiek całkowicie wypłacalny będzie w stanie rozczarować mnie do tego stopnia. Tym bardziej jest mi niezwykle przykro, iż wytwór tego grafomana spotkał się z tak wielkim zainteresowaniem wydawniczym i czytelniczym. Wszakże wymyślając lekkomyślnie Niedotykalskiego jako autora, nawet przewidując jego antytalent i anty-literackie działania, nigdy nie podejrzewałabym ludzi wykształconych i z pozoru obytych literacko, za jakich zawsze miałam redaktorów wydawnictwa „Nokturn”, że z takim entuzjazmem przyjmą rękopisy tego grafomana. Przecież powinna istnieć jakaś wewnątrzredakcyjna cenzura! Czyżby cień Recesji i 5%-owy VAT na książki odebrał im umiejętność odróżniania literatury od gniota i odebrał im resztki rzetelności zawodowej?

Fakt ten rozczarował mnie dokumentnie i świadczy jedynie o nie najlepszej kondycji intelektualnej wyżej wspomnianych. O ile bowiem może się zdarzyć, że dobrze zapowiadający się pisarz nadużyje pokładanego w nim zaufania i okaże się (jak to się stało w przypadku Niedotykalskiego) – kompletnym beztalenciem, jest sytuacją niedopuszczalną, aby szanujący się wydawca w sposób tak bezkrytyczny przyjmował do publikacji bełkot pozbawiony klasy, poniżej jakiegokolwiek poziomu literackiego. To odbiera nadzieję na sens jakiejkolwiek pracy twórczej, bowiem skoro taki chłam spotyka się z zainteresowaniem, przychylnymi recenzjami wydawców i gorącym odbiorem czytelników, nie można liczyć, że moce umysłowe tychże jeszcze kiedykolwiek pozwolą na właściwe zrozumienie prawdziwie wartościowych dzieł literackich.

Źle wróżę polskiej kulturze jeżeli tak mają wyglądać „zdolni debiutanci”, prekursorzy nowych stylów i oświecona warstwa narodu. A wobec faktu, że w naszym kraju więcej środków z budżetu państwa wydaje się na utrzymanie więzień, budowę nierentownego stadionu oraz premie dla polityków, którzy taki właśnie budżet co roku ustalają, niż na kulturę i edukację, poziom polskiej kultury (na którą Ci właśnie politycy tak chętnie się powołują mówiąc o znaczeniu naszego kraju na mapie Europy i świata), będzie spadać nieuchronnie jak po równi pochyłej.

Wykreowane przez Niedotykalskiego postaci są miałkie, papierowe, nijakie – co prawda dzięki temu przeciętny konsument tzw. kultury masowej z łatwością się z nimi utożsamia, ale powiedzmy sobie szczerze, czy o taką literaturę nam chodzi? Czy historia o dresiarzu-celebrycie w bejsbolówce na czerepie rubasznym na pewno jest w stanie dostarczyć nam wrażeń estetycznych, jakich można by oczekiwać od literatury na najwyższym poziomie? Czy wobec groźby globalnego ocieplenia nie szkoda papieru na drukowanie takiej szmiry?

Akcja „Kupy mięci” praktycznie pozbawiona została fabuły, nie ma mowy o żadnej intrydze, a każda kolejna scena jest do bólu przewidywalna.

Autor próbował się co prawda ratować poprzez odwołania do postaci znanych i szanowanych (podkreślił nawet ten fakt umieszczając na końcu obszerny „Skorowidz postaci znanych i lubianych w kolejności pojawiania się”) jednak jest to chwyt tak mizerny i ograny, że jedynie podkreśla impotencję twórczą i nędzę intelektualną wspomnianego. W dodatku odwołania te zostały wprowadzone w sposób nachalny i obnażający nieudolność warsztatową autora, toteż czytanie tej ramoty uwłacza każdemu myślącemu człowiekowi, który w przypływie złudnych nadziei pokusiłby się o zainteresowanie tymi kloacznymi (nomen-omen!) ustępami.

Ponadto umieszczony na końcu powieści „Leksykon pojęć nieznanych, bezużytecznych, lub też rzadko używanych, stąd też nie znalazło się dla nich miejsce na kartach niniejszej powieści” został napisany językiem wybitnie nie encyklopedycznym, nie wnosi żadnych wartości poznawczych, ani nie prezentuje żadnej spójności merytorycznej czy logicznej.

Reasumując: „Kupia mięci” to pseudo-awangardowy gniot, nieudolnie imitujący wysiłek intelektualny twórcy, który wprawdzie jest uzdolnionym przemysłowcem i dyrektorem, jednak zdecydowanie nie powinien się zabierać za pisanie powieści!

Publikacja tej książki w wydawnictwie uchodzącym za elitarne to skandal, wstyd i hańba,oraz ewidentny dowód potwierdzający skrajny upadek poziomu polskiego czytelnictwa. Nie zdziwiłabym się, gdyby ta szmira okazała się bestsellerem.


Agnieszka Żuchowska-Arendt

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz