Wy, którzy patrzycie dziś na mnie jak stoję pod
sklepem i wyciągam rękę po parę groszy albo kanapkę z pasztetową, widzicie
tylko rozdeptane kamasze, skołtunione strąki okalające twarz i ciemne wory pod
oczami, co sobie myślicie? Że przegrałem życie jako kloszard? Że nigdy nie
wzbudzałem podziwu ani zazdrości? O, jak bardzo się mylicie, gdybyście tylko
wiedzieli, co to prawdziwe bogactwo? Jakie rzeczy mogłem kupić za swoje
pieniądze, jakie kobiety zdobyć dzięki temu… cuda, powiadam wam, cuda! I
kupowałem, jak pragnę zdrowia, kupowałem! I to towary z górnych półek można by
rzec, gdyby nie fakt, iż w owych czasach najlepszych towarów w ogóle nie
eksponowano na półkach a ukrywano pod ladą. I ja takie właśnie skarby
kupowałem.
Nie, nie dla siebie wcale, raczej dla szczęścia i
zbawienia społeczności. Tak wyszło.
Chcecie wiedzieć? Proszę bardzo:
Otóż, pewnego razu, kupiłem, wyobraźcie to sobie: ni
mniej ni więcej, a rolkę papieru toaletowego! Już słyszę ten pomruk zachwytu
urywany przez wszechwładną w naszym kraju zawiść wobec tych, którym powodzi się
lepiej.
Wyobrażałem sobie te słodkie chwile upojnego spokoju
w ustronnym miejscu, myślałem: zaniosę ją do domu i tam się nią nacieszę. A
potem zaproszę do siebie kobietkę, która ujrzy we mnie prawdziwego bohatera,
równego Werterowi i Tristanowi, co wielbił Izoldę, zarzuci mi na szyję swoje
śliczne rączki i na widok tej wielometrowej wspaniałości obsypie pocałunkami z
rozkosznym jękiem: „Ach, ty wiesz jak zadowolić kobietę!”
I szedłem sobie ulicą, z rolką papieru w dłoni,
wzbudzając podziw mężczyzn i zachwyt kobiet, gdy nagle wzrok mój przykuła
elegancka niewiasta z nie mniej eleganckim pieskiem. Kołysała się po chodniku
na cienkich gwoździkach obcasów wodząc na cienkim paseczku uroczo ostrzyżonego
pudelka z czerwoną kokardką na czubku. Nagle pudelek wydał z siebie coś
cienkiego i elastycznego, co najwyraźniej było mu zbędne, a nie zainteresowało
również wodzącej go damy, która w najlepsze pomykała dalej chodnikiem stukając
obcasami. Pomyślałem, że taki nadprogramowy glutek zwinięty na środku chodnika
zaburza wyraźnie symetrię doskonałego świata, w jakim pragnąłbym żyć. Oderwałem
szybko kilka listków z mojej luksusowej rolki i bez zastanowienia pospieszyłem
usunąć wypieszczone gówienko i wrzucić je do śmieci, tam, gdzie jego miejsce.
Świat znów stał się piękny, zaświeciło słońce, a ja podążyłem dalej, do domu,
gdzie czekał mnie chłodny sedes i gorące ramiona ukochanej.
Zaledwie
kilka kroków dalej usłyszałem krzyki wrzaski, płacz i lament, a gdy podszedłem
bliżej, ujrzałem nawet lejącą się krew. Mała dziewczynka rozbiła kolano i
siedziała na krawężniku zapłakana, a nad nią stała z gniewną miną matka, która
wrzeszczała na dziecko, że nie dość, że wzięła rower bez pozwolenia to jeszcze
się przewróciła i potłukła. Pospieszyłem zaraz by obwiązać krwawiącą nogę
papierem tak, żeby nic nie było widać, uśmiechając się przy tym to do matki, to
do córki toteż wkrótce jedna przestała płakać, a druga wrzeszczeć.
Przechodząc przez osiedle przecinałem wzdłuż
podwórko, na którym właśnie odbywały się lokalne wybory miss piękności. I z boku
pod drzewem stał mały chłopiec, który najwyraźniej chciał mieć w całej sprawie
swój udział, ale kompletnie nie wiedział, jak się do tego zabrać.
- Widzi pan? – powiedział do mnie pierwszy, gdy
stanąłem obok niego pod drzewem. – Zaraz będzie dekoracja miss. Widzi pan tę z
czerwonymi kokardami? Niezła, co? Najpiękniejsza na całym osiedlu!
Pokiwałem
twierdząco głową. Wszystkie młode kobiety uważałem za piękne. Nawet te zbyt
młode były dobre, bo przecież jeszcze dorosną i będą w sam raz, gorzej ze
starymi babami, te mogły się tylko bardziej postarzeć, choć i tak już były do
niczego.
- Gdybym miał szarfę do dekoracji mógłbym
zdecydować, która z nich zostanie miss, a wtedy każda byłaby moja… - wzdychał
młodzieniec mocno nieletni.
Spojrzałem na niego dokładniej: piegowaty pulpet z
krzywymi zębami, w okularach sklejonych nad nosem plastrem, w przetartych
spodniach i rozdeptanych trampkach… przecież taka niedorajda nigdy nie znajdzie
dziewczyny! – pomyślałem i przypomniałem sobie, że sam też kiedyś taki byłem,
zanim nie poratował mnie tajemniczy dobrodziej, dzięki któremu mogłem
zaimponować pierwszej, krzywonogiej dziewczynie funtem cukierków-krochmalaków w
papierowej tutce. Takie to były czasy wtedy, znacznie cięższe niż później i
cięższe niż teraz. Krzywonoga dziewczyna zadowalała się cukierkami-krochmalakami,
a
człowiek – krzywonogą dziewczyną. I cieszyłem się z niej zupełnie jak z
prawdziwej, pamiętam jak dziś… Pomny tych perypetii bez zastanowienia podałem
młodemu don Juanowi rolkę papieru, aby uczynił z tym skarbem wszystko, co
możliwe by zdobyć serce młodej misski. Ten wziął ją ode mnie z błyskiem w
oczach i obiecał oddać resztę, co mu zostanie. Wyciągnął z kieszeni flamaster i
zaczął produkować szarfy: Miss Podwórka, I WC-Miss, II WC-Miss… nie
protestowałem nawet, gdy pobierał papier na Miss Gracji, Miss Publiczności i
Miss Dziennikarzy, choć nie widziałem w pobliżu żadnych przedstawicieli prasy. Ale co tam, trzeba dbać o
przyszłe pokolenia, bo to one są naszą przyszłością, a skąd się wezmą te
pokolenia, jeśli młodzi nie będą wiedzieli jak się zabrać do rzeczy…?
Dalej szedłem przez las, taki zupełnie normalny las,
nie wiedzieć czemu wyrosły w środku wielkiego miasta. Z dala od ścieżki, pośród
krzaków coś się poruszało, dało się też słyszeć jakieś jęki, stęki i
poprukiwania. Z zarośli wyłoniła się nagle stara baba: garbata, szczerbata i z
wielką kurzajką na nosie. Tylną część ciała ukrywała w krzakach, skąd dochodził
dojmujący fetor, jedną ręką podtrzymywała w górze spódnicę i liczne
imponderabilia, drugą zaś rękę wyciągała proszalnie w moją stronę.
- Pomóż mi dobry człowieku, poratuj tym, co masz
najcenniejszego! – załkała.
Spojrzałem na szpetną facjatę, potem na przecudowną
fakturę papieru, którego zostało zaledwie kilka listków. „Zbyt wiele na haiku,
za mało na sonet” – pomyślałem i rozpaczliwym gestem oddałem resztę mojego
skarbu starej śmierdzącej babie, pocieszając się, że ostatecznie baba, choć
stara i brzydka, też jest rodzaju żeńskiego.
I to był już właściwie koniec. Koniec papieru
toaletowego i w ogóle początek końca. Przez kobiety straciłem wszystko:
majątek, pozycję i całą rolkę papieru toaletowego. Gdybym miał w kieszeni
przynajmniej tabliczkę czekolady, może mógłbym jeszcze liczyć na jakieś względy
ukochanej, a gdyby czekolada była gorzka, zyskałbym może nawet dwie doby zanim
papier toaletowy zacząłby być potrzebny.
Co powiadacie, że to niemożliwe żeby człowiek
stoczył się przez rolkę papieru toaletowego?
A co wy tam wiecie o życiu?! Wydaje wam się żeście wszystkie
rozumy pozjadali?! A idźcie w cholerę, nie będę z wami więcej rozmawiał o
poważnych sprawach.
Epilog
Z tego miejsca pragnę oświadczyć, że nie wszystko z
tego, co przeczytaliście powyżej jest całkowitą i szczerą prawdą. Owszem,
obszarpany obywatel, który opowiedział wam tę sensacyjną historię był niegdyś
eleganckim młodzieńcem z całą rolką papieru toaletowego. Prawdą jest również,
że poratował pewną starą babę w lesie wobec wielkiej potrzeby. Wiem o tym
dobrze, gdyż to ja właśnie byłam tą starą babą. Nie jest jednak prawdą jako by
wspomniany miał się stoczyć na dno nizin społecznych z przyczyn li tylko
obiektywnych. O
tym wiem z kolei dlatego, że nie jestem wcale taką zwykłą starą
babą, ale starą babą zaczarowaną. Różnica polega na tym, że jestem w mocy
obsypać złotem i drogimi kamieniami każdą osobę, która wykona w mojej obecności
szczególnie imponujący dobry uczynek. Oczywiście zamierzałam wykonać tę
procedurę również wobec wyżej wspomnianego, jednak ten kategorycznie się
sprzeciwił mówiąc, że nawet gdyby wierzył w zaczarowane stare baby to i tak
nigdy w życiu nie przyjmie niczego z babskich rąk, bo honor mu na to nie
pozwala, woli raczej zdychać pod płotem, co też niewątpliwie się stanie.