środa, 2 lipca 2014

Ballada o rolce papieru



Wy, którzy patrzycie dziś na mnie jak stoję pod sklepem i wyciągam rękę po parę groszy albo kanapkę z pasztetową, widzicie tylko rozdeptane kamasze, skołtunione strąki okalające twarz i ciemne wory pod oczami, co sobie myślicie? Że przegrałem życie jako kloszard? Że nigdy nie wzbudzałem podziwu ani zazdrości? O, jak bardzo się mylicie, gdybyście tylko wiedzieli, co to prawdziwe bogactwo? Jakie rzeczy mogłem kupić za swoje pieniądze, jakie kobiety zdobyć dzięki temu… cuda, powiadam wam, cuda! I kupowałem, jak pragnę zdrowia, kupowałem! I to towary z górnych półek można by rzec, gdyby nie fakt, iż w owych czasach najlepszych towarów w ogóle nie eksponowano na półkach a ukrywano pod ladą. I ja takie właśnie skarby kupowałem.

Nie, nie dla siebie wcale, raczej dla szczęścia i zbawienia społeczności. Tak wyszło.

Chcecie wiedzieć? Proszę bardzo:

Otóż, pewnego razu, kupiłem, wyobraźcie to sobie: ni mniej ni więcej, a rolkę papieru toaletowego! Już słyszę ten pomruk zachwytu urywany przez wszechwładną w naszym kraju zawiść wobec tych, którym powodzi się lepiej.

Wyobrażałem sobie te słodkie chwile upojnego spokoju w ustronnym miejscu, myślałem: zaniosę ją do domu i tam się nią nacieszę. A potem zaproszę do siebie kobietkę, która ujrzy we mnie prawdziwego bohatera, równego Werterowi i Tristanowi, co wielbił Izoldę, zarzuci mi na szyję swoje śliczne rączki i na widok tej wielometrowej wspaniałości obsypie pocałunkami z rozkosznym jękiem: „Ach, ty wiesz jak zadowolić kobietę!”

I szedłem sobie ulicą, z rolką papieru w dłoni, wzbudzając podziw mężczyzn i zachwyt kobiet, gdy nagle wzrok mój przykuła elegancka niewiasta z nie mniej eleganckim pieskiem. Kołysała się po chodniku na cienkich gwoździkach obcasów wodząc na cienkim paseczku uroczo ostrzyżonego pudelka z czerwoną kokardką na czubku. Nagle pudelek wydał z siebie coś cienkiego i elastycznego, co najwyraźniej było mu zbędne, a nie zainteresowało również wodzącej go damy, która w najlepsze pomykała dalej chodnikiem stukając obcasami. Pomyślałem, że taki nadprogramowy glutek zwinięty na środku chodnika zaburza wyraźnie symetrię doskonałego świata, w jakim pragnąłbym żyć. Oderwałem szybko kilka listków z mojej luksusowej rolki i bez zastanowienia pospieszyłem usunąć wypieszczone gówienko i wrzucić je do śmieci, tam, gdzie jego miejsce. Świat znów stał się piękny, zaświeciło słońce, a ja podążyłem dalej, do domu, gdzie czekał mnie chłodny sedes i gorące ramiona ukochanej.

Zaledwie kilka kroków dalej usłyszałem krzyki wrzaski, płacz i lament, a gdy podszedłem bliżej, ujrzałem nawet lejącą się krew. Mała dziewczynka rozbiła kolano i siedziała na krawężniku zapłakana, a nad nią stała z gniewną miną matka, która wrzeszczała na dziecko, że nie dość, że wzięła rower bez pozwolenia to jeszcze się przewróciła i potłukła. Pospieszyłem zaraz by obwiązać krwawiącą nogę papierem tak, żeby nic nie było widać, uśmiechając się przy tym to do matki, to do córki toteż wkrótce jedna przestała płakać, a druga wrzeszczeć.

Przechodząc przez osiedle przecinałem wzdłuż podwórko, na którym właśnie odbywały się lokalne wybory miss piękności. I z boku pod drzewem stał mały chłopiec, który najwyraźniej chciał mieć w całej sprawie swój udział, ale kompletnie nie wiedział, jak się do tego zabrać.

- Widzi pan? – powiedział do mnie pierwszy, gdy stanąłem obok niego pod drzewem. – Zaraz będzie dekoracja miss. Widzi pan tę z czerwonymi kokardami? Niezła, co? Najpiękniejsza na całym osiedlu!

Pokiwałem twierdząco głową. Wszystkie młode kobiety uważałem za piękne. Nawet te zbyt młode były dobre, bo przecież jeszcze dorosną i będą w sam raz, gorzej ze starymi babami, te mogły się tylko bardziej postarzeć, choć i tak już były do niczego.

- Gdybym miał szarfę do dekoracji mógłbym zdecydować, która z nich zostanie miss, a wtedy każda byłaby moja… - wzdychał młodzieniec mocno nieletni.

Spojrzałem na niego dokładniej: piegowaty pulpet z krzywymi zębami, w okularach sklejonych nad nosem plastrem, w przetartych spodniach i rozdeptanych trampkach… przecież taka niedorajda nigdy nie znajdzie dziewczyny! – pomyślałem i przypomniałem sobie, że sam też kiedyś taki byłem, zanim nie poratował mnie tajemniczy dobrodziej, dzięki któremu mogłem zaimponować pierwszej, krzywonogiej dziewczynie funtem cukierków-krochmalaków w papierowej tutce. Takie to były czasy wtedy, znacznie cięższe niż później i cięższe niż teraz. Krzywonoga dziewczyna zadowalała się cukierkami-krochmalakami, a
człowiek – krzywonogą dziewczyną. I cieszyłem się z niej zupełnie jak z prawdziwej, pamiętam jak dziś… Pomny tych perypetii bez zastanowienia podałem młodemu don Juanowi rolkę papieru, aby uczynił z tym skarbem wszystko, co możliwe by zdobyć serce młodej misski. Ten wziął ją ode mnie z błyskiem w oczach i obiecał oddać resztę, co mu zostanie. Wyciągnął z kieszeni flamaster i zaczął produkować szarfy: Miss Podwórka, I WC-Miss, II WC-Miss… nie protestowałem nawet, gdy pobierał papier na Miss Gracji, Miss Publiczności i Miss Dziennikarzy, choć nie widziałem w pobliżu żadnych przedstawicieli prasy. Ale co tam, trzeba dbać o przyszłe pokolenia, bo to one są naszą przyszłością, a skąd się wezmą te pokolenia, jeśli młodzi nie będą wiedzieli jak się zabrać do rzeczy…?

Dalej szedłem przez las, taki zupełnie normalny las, nie wiedzieć czemu wyrosły w środku wielkiego miasta. Z dala od ścieżki, pośród krzaków coś się poruszało, dało się też słyszeć jakieś jęki, stęki i poprukiwania. Z zarośli wyłoniła się nagle stara baba: garbata, szczerbata i z wielką kurzajką na nosie. Tylną część ciała ukrywała w krzakach, skąd dochodził dojmujący fetor, jedną ręką podtrzymywała w górze spódnicę i liczne imponderabilia, drugą zaś rękę wyciągała proszalnie w moją stronę.

- Pomóż mi dobry człowieku, poratuj tym, co masz najcenniejszego! – załkała.

Spojrzałem na szpetną facjatę, potem na przecudowną fakturę papieru, którego zostało zaledwie kilka listków. „Zbyt wiele na haiku, za mało na sonet” – pomyślałem i rozpaczliwym gestem oddałem resztę mojego skarbu starej śmierdzącej babie, pocieszając się, że ostatecznie baba, choć stara i brzydka, też jest rodzaju żeńskiego.

I to był już właściwie koniec. Koniec papieru toaletowego i w ogóle początek końca. Przez kobiety straciłem wszystko: majątek, pozycję i całą rolkę papieru toaletowego. Gdybym miał w kieszeni przynajmniej tabliczkę czekolady, może mógłbym jeszcze liczyć na jakieś względy ukochanej, a gdyby czekolada była gorzka, zyskałbym może nawet dwie doby zanim papier toaletowy zacząłby być potrzebny.

Co powiadacie, że to niemożliwe żeby człowiek stoczył się przez rolkę papieru toaletowego?

A co wy tam wiecie o życiu?! Wydaje wam się żeście wszystkie rozumy pozjadali?! A idźcie w cholerę, nie będę z wami więcej rozmawiał o poważnych sprawach.



Epilog



Z tego miejsca pragnę oświadczyć, że nie wszystko z tego, co przeczytaliście powyżej jest całkowitą i szczerą prawdą. Owszem, obszarpany obywatel, który opowiedział wam tę sensacyjną historię był niegdyś eleganckim młodzieńcem z całą rolką papieru toaletowego. Prawdą jest również, że poratował pewną starą babę w lesie wobec wielkiej potrzeby. Wiem o tym dobrze, gdyż to ja właśnie byłam tą starą babą. Nie jest jednak prawdą jako by wspomniany miał się stoczyć na dno nizin społecznych z przyczyn li tylko obiektywnych. O
tym wiem z kolei dlatego, że nie jestem wcale taką zwykłą starą babą, ale starą babą zaczarowaną. Różnica polega na tym, że jestem w mocy obsypać złotem i drogimi kamieniami każdą osobę, która wykona w mojej obecności szczególnie imponujący dobry uczynek. Oczywiście zamierzałam wykonać tę procedurę również wobec wyżej wspomnianego, jednak ten kategorycznie się sprzeciwił mówiąc, że nawet gdyby wierzył w zaczarowane stare baby to i tak nigdy w życiu nie przyjmie niczego z babskich rąk, bo honor mu na to nie pozwala, woli raczej zdychać pod płotem, co też niewątpliwie się stanie.