piątek, 19 grudnia 2014

Ołeksander



Autorka nie twierdzi, że pisząc poniższy tekst wzorowała się na jakiejś konkretnej postaci czy też inspirowała realnie zaistniałymi wydarzeniami, jednak każdy, kto ma ochotę na utożsamienie postaci i wydarzeń fabularnych z zaistniałymi realnie, ma do tego święte i niepodważalne prawo.


- Może byś coś dla mnie napisała? Opublikowałbym to u siebie w piśmie, może nawet w wydawnictwie… - odezwał się w końcu Ołeksander Zabrocki, który od godziny tuptał mi za plecami poskrzypując gumofilcami, mimo że kwitnące za oknem kasztany zwiastowały koniec semestru.
W dziwacznym kapelutku, krótkich spodenkach i z wąsiskami wyglądał raczej na kierownika kołchozu niż prezesa szacownego wydawnictwa ze stolicy i wydawcę największego dzisiaj czasopisma o poezji w kraju.
Starałam się powtórzyć matmę, polak i języki obce przed egzaminem gimnazjalnym, ale trudno było się skupić, gdy wąsate dziadzisko dybało na mą cześć gdy tylko ojciec znikał z pola widzenia.
- Za ile? – zaciekawiona podniosłam głowę znad książki licząc albo na zastrzyk gotówki, albo na to, że tym pytaniem go odstraszę. – Ja co prawda niczego jeszcze nie napisałam, ale za dobrą stawkę to mogłabym się postarać…
- Źle mnie zrozumiałaś, ja nie płacę swoim autorom. W zamian za publikację mają u mnie… - poskrobał się paznokciem w łysiejącą potylicę. - …publikację!
Nie mogłam się powstrzymać. Skrzywiłam się z niesmakiem i wiem, że było to widać.
- Phi! Też mi korzyść! Oddawać własność intelektualną i owoce ciężkiej pracy za egzemplarz autorski wart 10 zł, który i tak każdemu się przecież należy… - pokręciłam z niedowierzaniem głową, lecz Ołeksander znów mi przerwał.
– Ależ nie! – wykrzyknął gwałtownie. - Znów mnie nie zrozumiałaś! Egzemplarz autorski dostają ode mnie tylko ci najbardziej natarczywi, o ile się dopominają do tego stopnia, że nie mogę się ich pozbyć inaczej – wyjaśnił. – Tak normalnie to największą zapłatą ma być dla nich fakt, że ich w ogóle wydrukuję, opublikuję. Mogą to sobie potem wpisać do portfolio czy coś…
- No ale przecież w ten sposób nikt porządny nie da ci tekstów! Sami grafomani będą się do ciebie zgłaszać! – wykrzyknęłam oburzona.
- Ależ oczywiście! – ucieszył się Zabrocki. – I rzeczywiście, piszą wyłącznie grafomani! Tacy, których nikt
nie chce drukować, a za publikację własnych książek sami muszą płacić! I to jest właśnie najlepsze! Czy ty wiesz, jak oni się cieszą? Jak są mi wdzięczni?!
- Tylko poziom czasopisma spada ci na łeb, na szyję – zauważyłam trzeźwo nawet nie próbując już powtarzać matmy.
- A co mnie to obchodzi?! – roześmiał się. - Ważne, że interes się kręci, pismo się sprzedaje, bo nawet jeśli nikt go nie chce kupić, to przynajmniej sami autorzy muszą. A żaden grafoman nie kupi tylko jednej sztuki tylko od razu trzy-cztery żeby się pochwalić rodzinie, znajomym! Przecież w tym kraju i tak nikt niczego nie czyta! Kto ma pieniądze na bale i festiwale, ten rządzi poezją dzisiaj! Interes się kręci, interes się kręci…!
Powtarzał swoją mantrę skrzypiąc gumofilcami po pokoju i drapiąc się po genitaliach.
- Ale to tylko dziesięć złotych? Jesteś prezesem wydawnictwa książkowego i dziadujesz, dla 10 złotych? I te 10 złotych pisarz musi ci dać? – zachodziłam w głowę. - Bo przecież nie zapłacić, płaci się za coś, a egzemplarz autorski mu się należy, zapłacił za niego z nawiązką swoim tekstem. Ergo, te 10 złotych to wymuszona jałmużna. To jak byś żebrał na ulicy? Nie wstyd ci wyciągać rękę do pisarza, który przecież i tak zarabia mniej od ciebie? A wcześniej oddał ci za darmo swoją pracę, swój tekst? – zapytałam.
- A jak się trafi jakiś przekład z obcego języka? To musiałbym dać od razu dwie sztuki, bo dla tłumacza i autora! Czyli razem dwadzieścia złotych! – przygryzł nerwowo wąsa licząc w głowie potencjalne straty. – A jeszcze jak bym miał wysyłać za granicę to kolejne dwadzieścia złotych! A jak gdzieś dalej, do Australii czy Nowej Zelandii, to i trzydzieści, czterdzieści, może nawet czterdzieści pięć!
- Masz pensjonat w Jantarze, działki, z których koparkami wydobywasz bursztyn… - zaczęłam wyliczać. -
Chodzisz w drogich garniturach, jeździsz sportowymi autami, żonie po każdej zdradzie kupujesz kolię z diamentów albo nowy samochód…
- No, pani Barbara chyba nie może narzekać! Ja o swoją żonę dbam! – przerwał mi zaraz, ale nie dałam się zbić z tropu faktem, że o własnej żonie mówił per „pani”; przywykłam. Wyliczałam dalej:
- …w zeszłym roku w wakacje przez miesiąc byczyłeś się w Grecji, stać cię na to… – wygarnęłam mu z nadzieją, że go zawstydzę, ale widziałam tylko coraz szerzej rozwierający się łuk uśmiechu na jego wąsatej facjacie. – Jak to sobie wyobrażasz, że biedny tłumacz-freelancer będzie wysyłał za ciebie czasopisma autorom na własny koszt?
- A co?! Jak był na tyle głupi żeby zostać tłumaczem literackim to będzie głupi do końca życia! I dlatego zapłaci za wszystko z własnej kieszeni! Jebać frajerów!!! – teraz już śmiał się w głos. – A ty jak myślisz, skąd ja mam te wszystkie pieniądze, co?!
Wzruszyłam ramionami. Pytanie wydało mi się zbędne. Powiedziałam, więc coś, co było przecież oczywiste:
- Rozdane egzemplarze i przesyłkę i tak sobie wrzucisz w koszty.
Westchnął teatralnie i usiadł obok mnie. Położył mi rękę na udzie. Tuż przy samym kroczu. Uznałam, że to gruba przesada, ale nic nie powiedziałam. Patrzyłam jak młócił swymi długimi sumiasto-sarmackimi wąsami.
- Moja droga, moja biedna i naiwna Marysiu… - westchnął. – A ty myślisz, że po co ja to całe wydawnictwo założyłem? Czasopismo, i to jeszcze o poezji?! Jak myślisz, po co to wszystko?
- Żeby książki wydawać, poezję drukować… chyba… - powiedziałam nieco już zdezorientowana.
- Biedne moje naiwne, głupie dziecko… - rzekł wciskając mi już na chama łapę między nogi. - Gdybym ja miał tak oficjalnie działać to ja bym nie tylko do Grecji, ale nawet do Wąchocka na wakacje nie jeździł… Wydawnictwo przynosi straty, ogromne straty! I to bardzo dobrze, że przynosi straty, oczywiście tylko na papierze, bo dzięki temu mogę usprawiedliwić, skąd mam takie zyski… Ale chodzi o to właśnie, żeby te straty były tylko na papierze, nie w rzeczywistości…!
Chciałam powiedzieć, że nic z tego nie rozumiem i żeby zabrał łapę z mojego krocza, ale akurat drzwi się otworzyły i stanął w nich mój ojciec. Widząc łapę Ołeksandra między moimi nogami poczerwieniał jak burak i wrzasnął kompulsywnie:
- Ołeksander!!! Wypierdalaj mi stąd na-ten-tychmiast!!! To jest koniec naszej przyjaźni!!!
- No ale daj spokój, Stasiek, no przecież się nie wymydli! – machnął drugą ręką Ołeksandr z lubieżnym uśmieszkiem.
Ale noga mojego ojca już zdążyła wymierzyć Ołeksandrowi starannie skalibrowanego kopa w dupę tak, że pan prezes wydawnictwa książkowego wyleciał przez okno jak na skrzydłach.
Nie wiem, co się z nim teraz dzieje.
Pewnie wciąż publikuje poezję. Dzisiaj było ogłoszenie wyników egzaminu gimnazjalnego.
Dostałam się do najlepszego liceum w województwie. Do klasy matematyczno-fizycznej, chcę się w życiu zajmować uczciwą pracą i poważnymi sprawami. Poezja i w ogóle cała ta literatura jest dla leni, pijaków, degeneratów i zwyrodnialców.

piątek, 5 grudnia 2014

Krystyna (dziewczyna wesołego grzybiarza)



- Czy wiesz, dlaczego tutaj jesteś?
- Bo chce pan sobie… to znaczy chcesz sobie… ten tego… - paplała, przypominając sobie lekcje „cioci z Włoszczowy” o tym, że trzeba być miłą, sympatyczną i bezpośrednią, bo klient nie może czuć się
skrępowany formą „prze pana”. A jak się poczuje swobodnie to może dorzuci jakiś napiwek, bonusik…
Uświadomiła sobie jednak, że i tak wszystko powiedziała źle i zaraz usiłowała to naprawić zalotnym głosem:
- Jestem tu po to, żeby ci było miło… misiu… - zapamiętała również lekcję o zwrotach dopuszczanych, polecanych i absolutnie zabronionych. Na przykład słowo „kochanie” jest absolutnie zabronione, bo z całą pewnością źle im się kojarzy: z uczuciem, zobowiązaniem, żoną, rodziną, kajdanami…
Wygięła się tak, jak wielokrotnie ćwiczyła przed lustrem, formując tyłek w kaczy kuper, dzięki czemu brzuch zdawał się wystawać z przodu nieco mniej niż zwykle.
- Jak myślisz, dlaczego wybrałem akurat ciebie?
Krystyna wzruszyła ramionami. Z natury nie była zbyt bystra, nie miała ochoty na zagadki.
- Bo jestem najtańsza ze wszystkich – odparła zgodnie z prawdą.
Klient nieco się zmieszał i bardzo zdziwił.
- Tak? Naprawdę? No to bardzo źle! – wykrzyknął. – Dlaczego te chude kościotrupy o figurze chłopca, biorą za godzinę więcej niż ty? Przecież ty możesz mi dać znacznie więcej niż one! Bo masz to, czego one nie mają! W ogóle masz więcej wszystkiego! Co one mogą mi dać, skoro same nic nie mają?! Ani pupy, ani piersi, ani bioder… Ty jesteś lepsza od nich wszystkich! I lepsza i większa! Powinnaś brać trzy razy tyle, co każda z nich, bo jest cię trzy razy więcej!
Krystyna najpierw spojrzała badawczo, bo pomyślała, że jak nic facet stroi sobie z niej okrutne żarty. Ale nie! Wyglądało na to, że mówił całkowicie poważnie.
- Właściwie, to dziwię się, że mnie tam jeszcze trzymają… - przyznała samokrytycznie. – Nic nie zarabiam, a zajmuję miejsce w pokoju, na łóżku dymanym… w dodatku wyjadam im wszystko z lodówki… nie mogę się powstrzymać, muszę jeść, a przecież sama nie mam pieniędzy…
Chlipała nie patrząc na mężczyznę. Była przekonana, że po tym żałosnym „występie” przegoni ją na cztery wiatry.
- Mogliby na moje miejsce wziąć trzy szczuplejsze… - dodała jeszcze.
Podniosła oczy gotowa odwrócić się na pięcie i wyjść. O dziwo, słuchał jej z zaciekawieniem.
- A jednak z jakiegoś powodu wciąż cię tutaj trzymają – powiedział chwytając jej dłoń i zatrzymując w miejscu. – Nie możesz być dla siebie aż tak krytyczna…
- Eeee, ja to myślę, że tylko dlatego mnie jeszcze trzymają, że beze mnie nie udawałoby im się tak dobre drożdżowe… i zacier… - westchnęła. – A święta idą, trzeba pędzić samogon, piec baby drożdżowe… po świętach to już na pewno mnie przegonią.
- No widzisz! Masz jednak jakieś ukryte talenty! – wykrzyknął triumfalnie.
- To nie talenty! To grzybica! Drożdżyca konkretnie! Candida glabrata! – sprostowała, wybuchając płaczem i kryjąc twarz w dłoniach. – Wystarczy, że zbliżę się na metr do ciasta drożdżowego, a rośnie tak, że trzeba łapać żeby się nie wylało z miski. A zacier nawet bez cukru, tylko kilo albo dwa starczy, a mało nie rozsadza gąsiorków z winem… Samogon tak samo…
- To… bardzo dobrze – przyznał zaskoczony. – Ale leczysz się jakoś?
- Taaaak – przyznała przeciągle. – Nystatynę łykam, cztery razy dziennie, po dwie… ale ona nie wchłania się z krwi. Zalega w przewodzie pokarmowym, a potem wychodzi na zewnątrz… z kałem…
- Acha…
- We krwi nie ma ani śladu nystatyny, zatem grzybica wciąż rośnie sobie beztrosko na skórze w coraz rozleglejszych, czerwonych wykwitach. Ale za to teraz mój kał ma właściwości grzybobójcze. Gdybym się nie brzydziła, smarowałabym się własną kupą zamiast maści… - mówiła, obserwując wciąż kątem oka mężczyznę, który patrzył na nią z coraz większym podziwem. – Ciocia z Włoszczowy… znaczy się, nasza „madame”, czasami używa go do dezynfekcji… przynajmniej wiadomo, że wszystkie grzyby wytruje z wanny i brodzika, nawet ze szczelin w silikonowych fugach… A ja postanowiłam niedawno, że będę zanosić kał do apteki, żeby syntetyzowali z niego czystą nystatynę. Dzięki temu mam u nich zniżkę…
Hodowla Aspergillus flavus na  ścianie (Kraków, ul. Łuczników 19)
- To fascynujące! Brawo! – wykrzyknął z emfazą. – Ja też… od lat próbuję swych sił w hodowli… aspergillus flavus… oczywiście tylko amatorsko…
Wstydliwie spuścił głowę i wskazał dłonią zacienioną połać ściany, w rogu, nad kanapą, porośniętą obficie wykwitami kropidlaka żółtego.
– Ale co tam ja, marny ze mnie i niepoważny hodowca… Co innego ty! Potężna, wspaniała, całym ciałem oddana swojej hodowli! Jak ci w ogóle na imię?!
- Krystyna – odparła rzeczowo.
- Edward! – ucałował ją w dłoń wypowiadając swe imię, po czym przyklęknął na jedno kolano i zapytał: - Krystyno, czy zechciałabyś zostać moją żoną…?
Krystyna zachwiała się i prawie zasłabła. Trzymała się jednak ze wszystkich sił na nogach, gdyż obawiała się, że upadając mogłaby przydusić na śmierć swego niedoszłego kochanka, o mało co narzeczonego. Oczy zaszły jej łzami, więc nie widziała, że jego twarz wyrażała absolutne uwielbienie i obietnicę całkowitego oddania:
- Zgódź się, Krystyno najdroższa, błagam cię! Ja wiem, że to może ci się wydawać zbyt pochopnym, jednak uwierz mi, że nie mogę i nie potrafię inaczej. Oddam ci wszystko, co mam! Dziś jeszcze przepiszę dom, samochód i cały majątek na ciebie i twoje grzyby, byleś była ze mną, ma duszko! Zrobię wszystko, wszystko, czego pragniesz, byleś się zgodziła! Tylko powiedz „tak”! – przekonywał. – Gdybym cię teraz wypuścił z rąk, pozwolił ci odejść, być może już nigdy bym cię nie spotkał, być może porwałby mi ciebie ktoś inny, jesteś wszak ideałem: nie tylko piękna, kobiecości pełna niczym księżyc w pełni, lecz również zawierasz w sobie ta obfitą hodowlę żywych, nieustannie mutujących kolonii mojego ulubionego grzyba! Candida glabrata! Czego chcieć więcej!? Wiele widziałem w życiu pięknych dziewcząt, nawet tak pięknych jak ty, ale żadna nie miała tak bogatego życia wewnętrznego!
Krystyna patrzyła to na niego, to na wyciąg z rachunku bankowego, którym wymachiwał jej przed nosem i widziała, że jego zapał jest szczery, a deklaracje mają pokrycie bankowe i hipoteczne.
Oczy znów zaszły jej łzami szczerego wzruszenia. Po raz pierwszy w życiu ktoś pokochał ją taką, jaka jest naprawdę szczerze i bezinteresownie, nie za urodę a za wnętrze…

(HAPPY) END