- Elżbieto! - wykrzyknął spowiednik odruchowo żegnając się znakiem krzyża.
- Do ust! Żeby nie krzyczał - dokończyła. - Co, uważa ojciec, że por byłby lepszy? A może pietruszka albo pasternak...? - skrzywiła się Elżbieta samokrytycznie.
- Elżbieto...! - jęknął zakonnik bezsilnie załamując ręce.
- Ale niech się ojciec nie martwi! Te słynne polędwiczki Stanisława w sosie porowym, na które zaprasza ojca co niedziela na pewno są wyłącznie ze świeżych warzyw! - zapewniła poprawiając długie włosy.
Ojciec
Kajetan z przejęciem aż wychylił się przez okienko konfesjonału.
- Czy
jesteś tego absolutnie pewna, córko? - zapytał blednąc. - Tak żeby absolutnie... to nie, bo nigdy nie patrzyłam, jak Stanisław gotuje – przyznała schylając głowę.
- Elżbieto, Elżbieto... - westchnął zakonnik wracając na miejsce. - Jesteś przecież jak my wszyscy dzieckiem bożym... byłaby z ciebie taka dobra chrześcijanka, gdybyś tylko...
- Ale przecież ja właśnie po to przychodzę do ojca do spowiedzi, za każdym razem niezwłocznie po zajściu...
- Od sześciu lat regularnie, codziennie dokładnie o godzinie jedenastej minut sześć – sprecyzował zakonnik patrząc na zegarek i stwierdzając, że również dzisiejsza spowiedź odbywa się punktualnie. - I za każdym razem opowiadasz mi to samo...
- O nie, ojcze Kajetanie! Z tym na pewno nie mogę się zgodzić! Od sześciu lat ze Stanisławem bardzo się staramy, aby codziennie robić to inaczej! - zastrzegła oburzona. - Przerobiliśmy już całą Kamasutrę i wszystkie podręczniki seksu tantrycznego! Teraz próbujemy własnych fantazji i ani razu się nie powtórzyliśmy!
- No właśnie, i to kolejny problem – jęknął zakonnik. - Jakieś hinduskie Kamasutry, seksy tantryczne, to są obce tradycje! A gdzie w tym wszystkim miejsce na Boga?!
„Trójkącik...
z Opatrznością...?!” - pomyślała Elżbieta, ale w porę ugryzła
się w język.
- ...chrześcijańskie
tradycje! Obce
wzory są zagrożeniem dla chrześcijańskiej duchowości! - grzmiał
tymczasem ojciec Kajetan. - Możemy napisać własny podręcznik, chrześcijański! Bardzo byśmy chcieli przy okazji pomóc innym. Przyjemne z pożytecznym - zaofiarowała się Elżbieta.
- Nie!!! - wykrzyknął kategorycznie spowiednik, na szczęście już po chwili się opanował i rzekł nieco łagodniej: - Nie ma takiej potrzeby. Obędzie się.
- To... ja może jeszcze tylko dokończę spowiedź – zaproponowała Elżbieta patrząc na zegarek. - Dalej już było klasycznie, potem przez chwilę na jeźdźca i skończyliśmy od tyłu – podsumowała.
- Wiesz, córko, że nie mogę ci dać rozgrzeszenia – rzekł jak zawsze spowiednik. - Przychodzisz tu dzień po dniu spowiadając się za każdym razem z tego samego grzechu...
- Jutro też przyjdę się wyspowiadać! - zawołała Elżbieta w myślach już się ciesząc na zabawy zaplanowane ze Stanisławem na najbliższy poranek.
- No właśnie! I żadnej skruchy! Żadnej woli poprawy! - zawołał oburzony zakonnik.
- Ależ ja wykazuję skruchę! Przecież dlatego właśnie przychodzę tu się wyspowiadać codziennie, natychmiast, gdy tylko skończymy grzeszyć! - zawołała Elżbieta. - A co do woli poprawy... Czy to jest moja wina, że kościół tak bardzo się upiera, że właśnie to, co dla człowieka najlepsze, ma być grzechem...?
- Ależ córko! - profilaktycznie załamał ręce.
- Co, znowu bluźnię? - zapytała fatalistycznie.
Ojciec
Kajetan przez chwilę się zastanowił, po czym rzekł:
- Zasadniczo
nie. To nawet może się Bogu podobać, ale w małżeństwie! - Ojcze Kajetanie, przecież ojciec dobrze wie, że ja już miałam dwóch mężów, po co mi trzeci? - jęknęła Elżbieta.
- Do trzech razy sztuka! - zawołał w nagłym porywie, ale po chwili nagle poczerwieniał, bo zdał sobie sprawę, że to magiczne numerologiczne nawiązanie nie bardzo pasuje do kogoś w jego zawodzie.
Elżbieta
wyczuła to bezbłędnie i ożywiła się niczym pirania, która
wyczuła w wodzie zapach i smak świeżej
krwi.- Udam, że tego nie słyszałam – rzekła nagle z triumfującym uśmiechem i dodała: - Lubię Stanisława, ale ślub nam niepotrzebny. Dobrze mi się mieszka w moim domku na dole, a jego domek na zboczu jest akurat w idealnym miejscu żeby do niego wpadać codziennie po drodze do kościoła. Czy to nie Palec Boży, że Stanisław mieszka dokładnie w połowie drogi między moją chatką a waszym klasztorem na szczycie?
- Może to znak żebyście... zaczęli po bożemu – wydumał ojciec Kajetan.
- A proszę mi powiedzieć, co mówi kościół o celu zawierania małżeństwa? - zapytała Elżbieta z przebiegłym błyskiem w czarnych oczach.
- No... oczywiście rodzina, dzieci... - odparł zakonnik nieco zakłopotany.
- No i świetnie się składa, bo ja mam już syna z pierwszego małżeństwa i córkę z drugiego, a zaraz będą wnuki. Czy to nie rodzina? - zapytała rezolutnie. - Stanisław też już ma dzieci i wnuki, przecież ojciec wie...
- Ale każde zbliżenie mężczyzny i kobiety... - zaczął niezręcznie. - No przecież sama wiesz, że zbliżenie bez prokreacji to grzech! - zagrzmiał, gdy wreszcie słowa przeszły mu przez gardło.
- Ojcze Kajetanie, ja mam prawie sześćdziesiąt lat, w moim wieku dzieci już więcej nie będzie... - rzekła Elżbieta trzeźwo.
- Ale... - zakonnik usiłował jej przerwać, lecz Elżbieta była nieugięta; nie zamierzała słuchać po raz kolejny o przypadku Abrahama
- Dzieci nie będzie, ale ochota pozostała – rzekła. - Jak ojciec myśli, co Bóg chciał powiedzieć człowiekowi projektując go w ten sposób?
Zmilczała
frazę: „na swój obraz i podobieństwo”, bo uznała, że nie ma
takiej potrzeby.
- Ja
rozgrzeszenia nie dam! - wykrzyczał raz jeszcze swój jedyny
argument, co oczywiście nie zrobiło na Elżbiecie żadnego
wrażenia. - Do zobaczenia jutro! Przyjdę do spowiedzi punktualnie przed sumą! Szczęść Boże! - zawołała ucałowawszy stułę, po czym chwyciła gitarę i wybiegła ze świątyni. Po drodze pomachała jeszcze bratu furtianowi, który odpowiedział jej jedynie łagodnym uśmiechem. Jak co roku o tej porze złożył śluby milczenia, zatem powstrzymywał się nawet od bardziej wymownych gestów.
Gdy
po południu Elżbieta schodziła z gitarą z połoniny ujrzała z
daleka w ogródku postać Stanisława pochylonego nad grządkami
marchewki.
- Hej-hej,
Elżbieto! Może wpadniesz na kieliszek wina i zimną pieczeń
wieprzową?! - zawołał z daleka na jej widok. - Polędwiczki na
jutro dopiero się marynują, ale jeśli trochę poczekasz...
Elżbieta
już miała odmówić przypomniawszy sobie wątpliwości co do
świeżości używanych przez Stanisława warzyw, jakie zasiał w jej
głowie ojciec Kajetan, ale już po chwili sama zawstydziła się tej
myśli i poczuła złość na ojca Kajetana.
„Jakim
prawem posądza ludzi o takie rzeczy?” - pomyślała. - „Czyżby
każdy mierzył własną miarą?”
- Oczywiście Stasiu! Z przyjemnością! - zawołała już podążając w jego stronę.
Postanowiła
przyjąć również zaproszenie na ewentualną kolację ze
śniadaniem, nawet gdyby miała się spóźnić na jutrzejszą
spowiedź. I co, że być może pójdą za to do piekła, gdzie jest wieczny ogień, a nie ma duszących się na nim polędwiczek. Tak naprawdę przecież nawet jej spowiednik nie może wiedzieć na sto procent czy to piekło istnieje. Za to piekło, jakie ludzie gotują samym sobie albo sobie nawzajem z powodu religii istnieje z całą pewnością. Elżbieta widziała je nie raz. Każdy z nas je widział.
A
ojciec Kajetan? Może gdyby częściej schodził ze swoich wysokości
do ludzi, doceniłby proste ludzkie przyjemności, na które z racji
pozycji i przyzwyczajenia patrzy jedynie z góry i z góry ocenia.