niedziela, 27 kwietnia 2014

Zalane miasto



Pisanie poezji to regularny gwałt na własnej istocie – ludzkiej. Nie wiadomo, czy ten ofiarny wysiłek jest komukolwiek potrzebny, wiadomo natomiast, że absolutnie się nie opłaci. Wiadomo też, że brutalny gwałt na własnej istocie duchowej nie sprawia takiej samej przyjemności jak klasyczny samogwałt.
Poeta odłożył długopisy i papiery, zapalił papierosa i wyszedł ze swej pustelni na wzgórzu, skąd roztaczał się widok na leżące w dole miasto. Nisko nad horyzontem przeleciała siostra Jajonna, ta od anielskich genitaliów, które widziała pod lśniąco białą szatą w momencie objawienia. Została za to skrzętnie ukarana poprzez dyscyplinarne usunięcie z klasztoru, gdyż podejrzała objawienie, które nie było przeznaczone dla jej oczu. Weszła do kapliczki akurat w chwili, gdy anioł święty, ukazujący się regularnie w każdy czwartek matce przełożonej, wznosił się ponad ołtarzem by wyfrunąć lufcikiem w dachu kapliczki, tuż przy wylocie komina. Zazwyczaj wtedy zanosił się kaszlem, bo akurat trwała zima okrutna, a klasztor nie miał dość funduszy na regularne opalanie drewnem, więc dym ze starych butelek po wodzie święconej gryzł dotkliwie w nozdrza i walał sadzami anielskie szaty.
Gdy anioł wznosił się ku powale, siostra Jajonna ujrzała dwie czerwone i nabrzmiałe kule, wystające spod rozwianej szaty. Ponieważ siostra Jajonna rozpowiadała o tym zajściu na prawo i lewo, a było to sprzeczne z oficjalnym nauczaniem Kościoła, młoda furtianka musiała opuścić szeregi pobożnych mniszek. Nie była już siostrą zakonną, wciąż jednak jeszcze była siostrą rodzoną Poety. Wtedy właśnie, już w cywilu, przybrała imię Jajonna, na pamiątkę tego wydarzenia. Wymodliła też u anioła dar latania ponad wodami bezkresnymi jak i suchym lądem, aby móc przemierzać świat i głosić tę dobrą nowinę nauczając wszystkie narody.
Poeta westchnął ciężko zapatrzony w świetlistą łunę spalin, rozpływającą się na niebie jako jedyny ślad, że jeszcze przed chwilą tenże korytarz powietrzny przemierzyła główna światowa konsumentka fasoli i gołąbków. Wierzyła święcie, że spożywanie gołąbków przywraca jej spokój ducha. Wszak sam Duch Święty ukazał się niegdyś nad wodami pod postacią gołąbka pokoju. Ponadto wierzyła, że dzięki temu wzmaga się jej lotność i sterowność. Wierzyła zresztą w niejedno, zawsze bez głębszej refleksji czy realnego uzasadnienia.
Poeta westchnął i dotknął zawieszonego na szyi sznura różańców, z których każdy był prezentem od siostry. Zadumał się nad krzyżem i figurynką konia na srebrnym łańcuszku, które też nosił na szyi.
„To dla Pana Jezusa, który wjechał do Jerozolimy na osiołku. – tłumaczył nieraz, zapytany o znaczenie końskiej podobizny pośród krucyfiksów i różańców. - A ja specjalnie dla niego noszę na szyi konia, żeby mógł na niego wsiąść, gdy już zejdzie z krzyża.”
Wreszcie zanurzył niechętnie dłoń w ziejącym otworze rozporka. Wcale nie miał na to ochoty, ale wiedział, że to jedyny sposób by obniżyć ciśnienie i złagodzić dojmujący ból w podbrzuszu. Rozłożył na trawie otwarty brulion z nie zapisanymi stronami i usiadł na nim jak na ławce tak, że główka wyglądająca ciekawie z rozporka zerkała na białe, kratkowane strony.
„Tam nie ma nic do czytania! – upomniał własną główkę świadomy, że zapełnienie tych pustych stron będzie od niego wymagało nie lada wysiłku.
„Lewą ręką! Lewą ręką!! Prawą ręką nawet mi się nie waż go dotykać!!! Prawą ręką żegnasz się przy modlitwie, prawą ręką wiersze piszesz…!” – powtarzał sobie z przejęciem czując już pod palcami nabrzmiewający kawałek ciała, w którym tracił normalne czucie, gdyż ten zaczynał wibrować przy byle głaskaniu własną ręką. Zupełnie jakby go ktoś łaskotał piórkiem po piętach, albo jakby zdrętwiała mu jedna noga, a on usiłował by ją „rozchodzić”. A o co się rozchodzi? – zapytał sam siebie, lecz szybko odsunął te zbędne dywagacje i nie zainteresowany niczym kontynuował już monotonne ruchy posuwisto-zwrotne wzdłuż swego męskiego organu. Organizm jako bezmyślna aparatura natychmiast zareagował, pompując znaczne ilości krwi do ciał jamistych. Po pół godzinie trzeba było natrzeć organ olejem jadalnym bo robiły się otarcia i zadziory. Poeta miał w daczy tylko olejek rycynowy.
„W sumie też spożywczy – pomyślał. – Tylko że spożywa się… po spożyciu… Zatem jest to raczej olej po-jadalny niż jadalny.”
Po kilku godzinach monotonnego tarmoszenia Poeta poczuł nagle jeszcze większą chęć na tarmoszenie, co mogło być znakiem, że tarmoszeniu zbliża się kres. Nie zdążył jednak wzmóc tempa, gdyż nagle poczuł nadciągającą falę gorąca ze środka ciała i gęste strugi białej substancji, zlewające się obficie przez palce. Czy to nie za wcześnie? Nie spodziewał się, że nastąpi to właśnie teraz… Zawsze wytrzymywał co najmniej do rana i dopiero przelewał swe wnętrze na papier. Przedwczesny wytrysk… w jego wieku to nie tylko wstyd, to może być szkodliwe i niebezpieczne… Szum w uszach, wirowanie w głowie, omal nie zsunął się ze zbocza…. A to leciało i leciało i nijak nie chciało przestać.
Aż dziw bierze ile tego w człowieku siedzi. Musiało się nieźle nazbierać, wszak dawno już nie spuszczał z tonu. Ale ileż może tak płynąć wprost z wnętrza poety? Dwie strony? Trzy strony? Dwieście tysięcy znaków bez spacji? Sancta Maria Dolorosa – przecież to cała powieść naraz!!! Zaczął się poważnie niepokoić o własne zdrowie i siły witalne. Oczyma duszy widział już swoje blade i rachityczne oblicze, podkrążone oczy, zielonkawą, tudzież ziemistą cerę, a na dłoniach kurzajki i włosy między palcami. Zapamiętał tę listę symptomów jeszcze z wczesnej młodości, gdyż wszystko to obiecywano niepokornym młodzieńcom, którzy nie potrafili powściągnąć chuci nawet wobec gniewu Stwórcy, który dał im tę chuć, a potem zabronił jej folgować. Opuścił wzrok i z obawą spojrzał na nieustannie napływające strugi materii. To absurdalne, ale miał dziwne wrażenie, że wypłynęło z niego znacznie więcej niż mogłoby się zmieścić w jego ciele, może nawet więcej niż cały waży… Ale to przecież niemożliwe! Kiedy wreszcie przestanie płynąć ten pulsujący strumień ejakulacji, która dawno przestała być przyjemnością, a stała się przykrym dopustem, uciążliwa, wyczerpująca i niepohamowana jak krwotok? Ogarniała go słabość i senność, choć pulsowanie w lędźwiach wciąż trwało, uporczywe jak hucząca wtryskarka na hali fabrycznej. Nie miał siły dłużej przewracać kartek w brulionie ani nawet utrzymywać głowy w pionie. Nie naciągając spodni przyłożył skroń wprost do wilgotnej, porośniętej mchem ziemi, która wydała mu się wygodnym i zbawiennym posłaniem. Zamknął oczy i zgodził się na sen. Niech tam na dole leci ile chce, choćby i do rana. Pozwolił sobie zamknąć oczy i ulec nadciągającej senności. Być może organizm nie wytrzyma takiego forsowania się i to już ostatni raz, gdy spoglądał na światła nocnego miasta…

O świcie jednak otworzył oczy. Pierwsze, co zauważył to własne przyrodzenie, które oblepione białą skorupą skurczyło się z zimna. Worek mosznowy powiewał boleśnie na wietrze zupełnie jakby był całkiem pusty. Wstał, uniósł głowę, wsłuchał się w słowa… ale nikt nie wołał.
Choć dzień budził się piękny i słoneczny, a Poeta wytężał wzrok z całej mocy, nie był w stanie dojrzeć w dole zarysów miasta o tysiącletniej tradycji, położonego w dole. Wszystko spowiła jakaś biała mgła, zupełnie jakby zasypała je lawina, choć to przecież niemożliwe, żeby tak wielkie i wielowiekowe miasto zasypała byle lawina, tym bardziej, że było lato, a góry nie tak znowu blisko… Z połyskującej w promieniach wschodzącego słońca bieli wyłaniały się zaledwie wierzchołki kilku wyższych budynków, a tam, gdzie powinien być Rynek, sterczały tylko dwie nierówne, gotyckie wieże. Wokół nich rozpaczliwie fruwała siostra Jajonna, zataczając kołowate kręgi niczym ćma wokół żarówki.

sobota, 12 kwietnia 2014

Żal



Do naszej kamienicy wprowadzili się Hildenbrandtowie. Wszyscy mówili, że to porządna żydowska, albo nawet niemiecka rodzina, ale na nas wcale nie to robiło największe wrażenie. Poszliśmy ich odwiedzić całą familią wyłącznie z powodu ich małej, bladej Anetki. Dziewczątko było na oko spokojne i przyzwoite. „W sam raz dla naszego Łukaszka. Niechby sobie wreszcie chłopak przygruchał choćby i taką biedulkę, bo już dziwnie na niego na mieście patrzą i różne rzeczy gadają. – powiedziała otwarcie ciotka Cecylia i wszyscy zaraz jej przytaknęli, łącznie z najmłodszą siostrzyczką, która jeszcze nawet nie wie, co to siusiak i na wszelki wypadek miała zostać w domu z piastunką, Hiacyntą. – A to dobry chłopak przecież, że nie pije, nie pali i nie bluźni to zaraz mu wsiedli na plecy że coś z nim nie tak jest, a on po prostu taki wrażliwy i delikatny już się urodził chyba.”